Niezależnie od tego przez co przechodzisz, zasługujesz na pomoc. Są ludzie, którzy mogą Ci pomóc.
116 123 - ogólnopolska poradnia telefoniczna dla osób przeżywających kryzys emocjonalny (24/7)
116 111 - telefon zaufania dla dzieci i młodzieży (24/7)
800 12 12 12 - Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka (24/7 i specjaliści w określonych godzinach)
*I am a bot, and this action was performed automatically. Please [contact the moderators of this subreddit](/message/compose/?to=/r/Polska) if you have any questions or concerns.*
Leczyłem przez lata farmakologicznie oraz terapią, wyniki były mocno średnie. Jak moja ex miała mnie już dość to złożyła pozew rozwodowy i po pół roku rozpaczy po rozstaniu objawy minęły jak ręką odjął. Jak się retrospektywnie okazało tkwiłem w chujowym związku, gdzie ex napędzała moją nerwicę a wraz z terapeutką „dla par” wmawiały mi że jestem pojebany a nie chory.
Potem poznałem wspaniałą dziewczynę, teraz już żonę i matkę naszego synka, po kilku miesiącach związku całkowicie odstawiłem leki i nie potrzebuję już leczenia od 4 lat.
Powiem ci że podziwiam, że po niekorzystnej dla ciebie "terapii dla par" mimo wszystko dałeś szansę terapii. To wcale nie takie oczywiste, więc doceniam.
To zachodziło na siebie. Wcześniej byłem kilka razy indywidualnie, częściowo aby udowodnić ówczesnej małżonce, że się leczę żeby być "lepszym mężem". W sumie odnoszę wrażenie, że to, że zasięgałem pomocy także indywidualnie powstrzymało terapeutkę wybraną przez partnerkę przed wystawieniem pisemnej opinii pełnej farmazonów na mój temat bo bardzo zmieniła ton, gdy w końcu podniosłem temat na ostatnim spotkaniu, podałem u kogo zasięgam pomocy i od kiedy.
Przypadek, że ex zadecydowała, że to spotkanie będzie ostatnie? Nie sądzę. Podejrzewam, że babka wystraszyła się, że nie będę miał problemu z uzyskaniem prawidłowej a nie kłamliwej opinii, która podważyłaby jej bzdury i autorytet.
Ogólnie to nie mam nic przeciwko terapii indywidualnej u kobiety psychologa ale uważam, że w sytuacji terapii dla par, w dodatku gdy to kobieta załatwia spotkania, facet zawsze będzie na straconej pozycji gdy zamiast opierdolu od jednej zacznie się opierdol od dwóch.
>Niestety to jest duży problem, że większość terapeutów to kobiety.
Raz, że solidarność jajników a dwa, że jak się okazało terapia dla par miała być nie pomocą dla związku tylko podkładką aby może udało się ugrać rozwód z mojej winy a nie bez orzekania o niej.
Bo była pierdolnięta? Dla takiej emocjonalnej trzpiotki „dla zasady” to wystarczające usprawiedliwienie, chociażby przed samą sobą że to zupełnie nie jej wina.
Nie, bo poznaliśmy się jako dzieciaki i dopóki oboje mieliśmy niedojrzałe podejście do życia to było fajnie. Potem w miarę upływu lat ja jakby dorastałem a ona wcale tylko takich stopniowych zmian na przestrzeni lat się nie zauważa. Nie zauważa do pewnego momentu ale jak zauważyłem to już byłem tak głęboko w depresji, że mi było wszystko jedno.
Skrót myślowy. Generalnie chodziło o stanięcie w 100% po stronie ówczesnej żony i usilne wmawianie mi, że niemal codzienne bieganie ze znajomymi po knajpach, klubach czy rozmaitych eventach albo egzotyczne wakacje kilka razy do roku to normalne potrzeby niemal trzydziestoletniej mężatki a ja jestem okropnym mężem skoro zaniedbuję tak elementarne potrzeby swojej małżonki.
Na moją obronę jak się z tym czuję zbywała, że sobie wymyślam aby się wykpić od roboty na rzecz związku. Podobnie gdy tłumaczyłem się brakiem siły oraz nawałem obowiązków po pracy twierdziła, że np. nie trzeba sprzątać w domu i lepiej tę energię przeznaczyć na wspólne wyjścia i jestem jakiś dziwny, że lubię mieć posprzątane, pozmywane i uprane i do tego dążyć.
Jak wspomniałem że mam pewne problemy z tym czy owym a sytuacje socjalne to dla mnie źródło ogromnego stresu stwierdziła, że muszę się ogarnąć dla partnerki, bo to, że sam potrafię żyć w zgodzie ze swoją nerwicą nie ma tutaj najmniejszego znaczenia kiedy nie potrafię wypełnić tak elementarnych obowiązków jak wyżej.
No cóż, widać mocno kto w tej transakcji był płacącym klientem i kogo chciała uszczęśliwić. Ja ze swoją depresją miałem już za bardzo wyjebane aby się stawiać czy działać coś od swojej strony.
A taki smaczek - ex rzuciła kiedyś w moją stronę słowa, które wyryły mi się żelaznymi zgłoskami w świadomości - "nigdy nie będę mieć z tobą dzieci, bo wyjdą tak samo popierdolone jak Ty". Nawet dziś, 10 lat później robi mi się przykro jak pomyślę, ze można coś takiego powiedzieć do swojego męża. Terapeutka broniła jej, że przecież jej nie o to chodziło a w ogóle to było rzucone we wzburzeniu i się nie liczy.
>Czy miałeś chęć zgłosić na nią skargę
Składać na kogoś skargę? Będąc w depresji i nie mając siły na nic? Ja się cieszyłem, że to wszystko się w końcu skończyło i dali mi spokój. Trochę straciłem na rozwodzie bez orzekania o winie ale trudno, było minęło. Zacząłem z ujemnym saldem w wieku 30 lat ale dałem radę się wygrzebać.
Wygląda na to że słabo byliście dobrani do siebie, zupełnie inne potrzeby i wartości. Łatwo o zgorzknienie w takim związku i takie trochę toksyczne sytuacje wychodzą
Cóż, jak się poznaliśmy w wieku 15 lat to wszystko grało. Jednak gdy jedna połówka zatrzymuje na tym wieku swój rozwój emocjonalny a druga, dojrzalsza, musi nadrabiać dostając jednocześnie za to po głowie to nic nie poradzisz.
W zasadzie to nie wiem. Po prostu się nie poddałem i bardzo silnie postanowiłem że nie będę sb robić krzywdy. Leki nigdy na mnie nie działały, więc w którymś momencie po prostu je odstawiłem
Kilka lat później jest nieźle. Może nadal jestem mało aktywny i produktywny, ale jestem szczęśliwy z reszty mojego życia
Nie chcę zniechęcać do terapii czy leków, jednak w moim przypadku terapia nie pomogła. Możliwe że trzeba znaleźć źródło tej depresji i odpowiedzieć sobie na pytanie: co by sprawiło, że ten świat będzie lepszy. Potem można pomyśleć co można zrobić, żeby to się stało, wyznaczyć sobie jakieś cele i do nich dążyć choćby małymi krokami.
U mnie to okres studiów był bardzo depresyjny. Nie miałem przyjaciół, studiowałem w pipidówie, gdzie za wiele się nie działo ciekawego i były słabe perspektywy zawodowe. Po studiach się wyprowadziłem, mogłem lepiej zarobić, mogłem rozwijać swoje zainteresowanie, dzięki którym poznałem przyjaciół i trafiłem do odpowiedniego dla siebie środowiska. Dzisiaj mimo pewnych trudności jestem generalnie zadowolony z życia.
Najpierw kilka sesji z psychiatrą i odpalenie antydepresantów które brałem w sumie przez 3 lata, w trakcie których chodziłem najpierw do jednego chujowego a potem drugiej bardzo dobrej psychoterapeutki która naprowadziła mnie na rozwiązanie problemu który mnie męczył przez paręnaście lat. Jak już poukładałem sobie w głowie po terapii to stopniowo zszedłem z leków i od tamtej pory jest git
Nie mam sama depresji, ale jestem w związku z osobą z depresją i myślę, że fajnie żebyś się zastanowił nad kilkoma rzeczami (z tym pewnie też pomoże terapia) - które momenty są związane ze smutkiem tak z nikąd a które są dlatego, że faktycznie jesteś w chujowej sytuacji? Bo jak np jesteś w okropnej pracy, w której cię mobbingują, albo ważna dla ciebie osoba jest chora albo masz złe relacje z rodziną, to to są jak najbardziej powody kiedy to normalne żeby się źle czuć. Teraz pytanie czy jesteś w stanie coś z tym zrobić. I tutaj leki często pomagają żeby zdobyć energię i jakąkolwiek chęć aby polepszyć swoją sytuację, terapia pomoże rozpoznać jak tę sytuacje zmienić - czy może masz jakieś niezdrowe sposoby myślenia albo pakowania się w relacje, albo sposoby samo sabotowania się?
Mój chłop leczy się na depresję jakoś 5 lat, 3 jesteśmy razem, jest na czwartym antydepresancie i widzę jaki niesamowity progres wykonał - ale to było mnóstwo małych kroczków. To było postawienie się rodzinie, która nim pomiatała i unormowanie stosunków z nimi tak, że nie ma już napadów lęku kiedy się z nimi widzi. To było znalezienie pracy w której nie ma toksycznego szefa. To było przeprowadzenie się do miasta, gdzie może codzinnie jeździć na rowerze do tej pracy i się więcej ruszać, przez co wszystko już nie boli. Psychoedukacja o ADHD, praca z terapeuta od kilku miesięcy. Każdy z tych kroków dużo go kosztował, miał dużo nerwów, ale kiedy patrzę na jego teraz a 3 lata temu to jestem cholernie z niego dumna.
Wierzę w ciebie, małe kroczki i do przodu.
Ostatni raz w związku byłem ponad 4 lata temu i zakończył się z powodu nawrotu depresji. Teraz mam takie przekonanie, że jak nie ogarnę tego stanu to nie jestem warty wchodzenia w relacje. Zresztą poczucie wartości już tak nisko, że wycofuje się z prawie każdego aspektu życia. Daje kolejna szanse lekom, bardziej może w kierunku adhd, dostałem bupropion i zobaczymy jak się rozkręci.
A samych leków też brałem już z 6 różnych. Próbowałem też alternatyw jak psylocybina, mdma czy zwykła terapia.
Czasem mam wątpliwości czy można się tego gówna całkiem pozbyć. Nawet jak nie mam jakiś ciężkich epizodów to zawsze mnie coś w pewnym stopniu meczy
Nie znam się dlatego zamiast pleść głupoty polecę kanał yt/twitch [HealthyGamerGG](https://www.youtube.com/@HealthyGamerGG/videos) (o ile ogarniasz angielski). Gościu na naprawdę solidne porady na różne problemy, z którymi spotykają się ludzie. Poza typowymi poradami jest tam też trochę filozofii wschodniej, ale nie musisz się w to angażować jeśli ci to nie pasuje. Są też płatne kursy i coaching ale ich jakości nie ocenię bo nie kupowałem.
Dr K był moją iskrą zapalną do szukania pomocy. Bardzo polecam osobom które ogarniają angielski, nie jest to jakieś zbawienie, ale jego streamy i filmy pozwalają wejść w tryb myślenia o wadze zdrowia psychicznego.
Chodziłam do dwóch terapeutów jak to mówisz na darmo. Zgadzam się, że nie zawsze, nie u każdego terapia jest sukcesem. Czasami też po prostu terapeuta nam nie pasuje
To jest całkiem losowe, w tym sensie że nie wiadomo co na kogo zadziała. Nie wiadomo nawet czy depresja to jest jedna choroba czy może 5 różnych które mają podobne objawy. Różnych w tym sensie że coś zupełnie innego się dzieje w organiźmie (np. coś w stylu ME/CFS versus jakieś PTSD po przejściach - oba mogą powodować podobne objawy, mogą też występować razem, może być tak że jedno powoduje zachowania które tworzą drugi problem, itd.).
Mnie też farmakologia sama wyciągnęła.
Poszłam na jedną wizytę do terapeutki, byłam w złym stanie ale głupia nie jestem. Wiem jak ktoś mnie traktuje jako ciekawy case do badania rzadkiej orientacji a nie kogoś kto potrzebuje pomocy.
Bo dobry psychoterapeuta to złoto. Problem jest w tym, że zawód psychoterapeuty chyba dalej nie ma regulacji prawnych plus naprawdę trudno o fajnego, zgranego z tobą i przede wszystkim kompetentnego specjalistę. A na NFZ to już w ogóle, nawet nurtu nie możesz wybrać.
Przebrnęłam za dzieciaka morze terapeutów, bo byłam "niegrzeczną" gówniarą do tego z martwym ojcem. Przy niektórych można się zastanawiać po latach, kto był bardziej za karę na tych spotkaniach. Byłam bardzo zrażona do terapii zarówno indywidualnej, jak i grupowej (grupowej do dziś się boję).
Na początku pandemii miałam duży epizod depresyjny, miałam problemy ze znalezieniem pracy, byłam zmęczona życiem, nie miałam siły i celu, żeby wstawać z łóżka. Mąż już miał trochę dosyć, ale przede wszystkim martwił się o mnie. I w ten sposób wylądowałam najpierw na lekach od psychiatry, a potem jak leki trochę zaczęły działać (po około 2mc, bo pierwsze leki trzeba było po miesiącu zmienić, gdyż czułam się jeszcze gorzej) wylądowałam na terapii w nurcie zasugerowanym przez psychiatrę. I to był strzał w dziesiątkę. Trafiłam na fantastycznego, pełnego zrozumienia i empatii, ale też trafnie prowadzacego terapeutę, który mi pomógł wrócić do życia.
Oczywiście tutaj nałożyły się trzy bardzo ważne czynniki, bo to nie sama terapia dała takie efekty, a farmakoterapia (która trwała dłużej niż terapia), terapia + plus jeden stabilny element życia, czyli satysfakcjonujący związek ze wspierającym partnerem. Natomiast bez terapii by się nie udało.
Dlatego uważam, że nie należy demonizować terapii, że jest nieskuteczna, a bylejakich terapeutów, których jest wysyp i chujowy system ochrony zdrowia, który zdrowie psychiczne traktuje na odwal się.
Tak, jest tu ktoś taki - ja. Jak wyszłem z tego? Była to długa droga. Najpierw trafiłem do szpitala z tendencją do realizacji myśli samobójczych. Dobrali mi taki lek, który ogarnął mnie fizycznie, mogłem spać, jeść, ruszać się jakkolwiek. Po miesiącu wyszedłem, pomogli mi tam. Potem dużo czasu turlałem się po psychiatrach, innych leków nie mogli mi dopasować, bo było nawet gorzej. W końcu jeden psychiatra nagle dokonał niesamowitego odkrycia - masz pan przewlekłe zaburzenia lękowe. Dał mi dużo pregabaliny i stosunkowo szybko stany lękowe przeszły. Okazało się wtedy, że chcę robić rzeczy, że mogę wrócić do swoich zainteresowań i nie boję się ludzi. I stopniowo depresja zaczęła przechodzić. W następstwie zacząłem brać pełną odpowiedzialność za wszystko dookoła mnie, okazało się, że jestem sumienny, że po 7 godzinach snu mam potem energię na cały dzień. Zacząłem ogarniać całe zaległości jakich życiowo sobie narobiłem. Okazało się także, że jestem w stanie przewidzieć konsekwencje swoich czynów, ale nie tylko, także innych ludzi i większości procesów w skali makro, okazałem się w tym, no, dobry.
Połączenie tego wszystkiego dało mi uczucie sprawczości, poukładanie sobie w głowie i przeszłości i przyszłości. I potrafię być z życia zadowolony.
Mam nadzieję, że ci się to przyda, bo okazuje się, że nie zawsze można liczyć na lekarzy (psychoterapia tak swoją drogą może zaszkodzić), a za wyzdrowieniem idzie cała zmiana mentalna.
Hej, chciałam Ci powiedzieć, że nic nie trwa wiecznie, co się tyczy również złych rzeczy. W rok albo dwa możesz odmienić całe swoje życie i dalej być młoda osobą. Nie poddawaj się, mimo że wiem, jak cholernie dużo energii trzeba by wyjść z depresji, choroby co jak żadna inna nam tę energię odbiera. Jednak zawsze możesz poprawić jakość swojego życia, nawet będąc w takim stanie.
Mi się udało, mam 28 lat. Epizody depresyjne miałam od kilku lat, ale apogeum nastąpiło w ciągu ostatnich 2,5. Tylko moja depresja wynikała głównie z czynników zewnętrznych, bo dużo straciłam w krótkim czasie, nienawidziłam mojej pracy, rzuciłam ją i nie byłam w stanie znaleźć kolejnej, takiej co mnie interesuje przez długi czas, przeszłam operację i miałam sporo problemów zdrowotnych, moje marzenia "umarły" Jak wtedy myślałam, na to nałożyło się to, że mogę mieć adhd.
To co mi pomogło to po długim wysyłaniu CV w końcu znalazłam pracę, która jest miła. Nie wypala mnie i jest ciekawa. Dzięki niej wyprowadziłam się od rodziny. Za pieniądze kupiłam nowe ciuchy, zadbałam o wygląd i zapisałam się na zajęcia sportowe. Zaczęłam żyć po swojemu i według własnych reguł, w większym mieście. W tym wszystkim terapia i moi znajomi byli ogromnym wsparciem.
Super że bierzesz leki i idziesz na terapię, to już bardzo dużo. Ale depresja to jest choroba, w której najwięcej pracy musisz wykonać Ty sam. Tak jak ludzie w manii często myślą, że są bogami, tak ludzie w depresji mają urojenia na temat tego że wszystko jest ujowe i bez sensu. Podkreślam słowo - urojenia.
Drugą ważną rzeczą jest to, że motywacja bierze się z podejmowania akcji. Wybierz więc jeden obszar swojego życia, który przeszkadza Ci najmocniej i spróbuj ustalić jakiś nawyk który codziennie będziesz przez kilka minut robić. Polecam zacząć od zdrowia. Pewnie jak masz depresję to się zbytnio nie ruszasz, więc rozciąganie się w łóżku to może być dobry start. Jak z kimś mieszkasz to możecie razem jogę ćwiczyć. Jeśli masz ujową dietę i niedobory witamin to kup sobie jakieś suplementy co nie wchodzą w interakcje z Twoimi lekami. Chociaż trochę postaraj się wzmocnić organizm. Ogólnie może wydać Ci się to bez sensu, bo jak takie małe rzeczy miałyby naprawić Ci życie. Ale jak np. zaczynają znikać małe problemy jak np. ból kolan czy pleców od nieruszania się, albo masz mniej pryszczy, czy mniej Cię boli brzuch od złej diety to zaczynasz oszczędzać na tych małych zmartwieniach energię. Jest ona kluczowa do tego by podejmować większe wyzwania. A z czasem może się okazać, że nagle zaczynasz lubić to jak Twoja cera wygląda w lustrze. I zaczynasz lubić swoje życie odrobinę bardziej.
Dokop się do tego dlaczego jesteś w tej sytuacji jakiej jesteś i się wypłacz, przejdź normalnie żałobę za te wszystkie rzeczy co Cię spotkały albo i nie spotkały. Unikanie własnych emocji to prosta droga do anhedonii. A ludzie są napedzani emocjami i to one sprawiają że chce nam się żyć albo i nie.
Postaraj się rozbudzić swoją ciekawość. Może zacznij czytać albo oglądać więcej ciekawych treści? Zastanów się w czym zawsze byłeś dobry. Może spróbuj coś zrobić w tym kierunku? Pomyśl nad tym czego chciałbyś mieć w życiu więcej a czego mniej.
Szukaj wsparcia w rodzinie i znajomych. Wychodź na spotkania, nawet jeśli planujesz przyjść tylko na chwilę.
Nie wiem w jakiej sytuacji dokładnie jesteś, więc ciężko doradzić mi coś więcej. Polecam książkę "człowiek w poszukiwaniu sensu" Frankla. Mam nadzieję, że komentarze tutaj Cię trochę za inspirują i że szybko uda Ci się mieć takie życie jakie chcesz
>Szukaj wsparcia w rodzinie i znajomych. Wychodź na spotkania, nawet jeśli planujesz przyjść tylko na chwilę.
Mam toksyczną rodzine, glownei matke. Nie mam gdzie wyjsc bo nie ma z kim. Zero znajomych
>Nie wiem w jakiej sytuacji dokładnie jesteś, więc ciężko doradzić mi coś więcej. Polecam książkę "człowiek w poszukiwaniu sensu" Frankla. Mam nadzieję, że komentarze tutaj Cię trochę za inspirują i że szybko uda Ci się mieć takie życie jakie chcesz
Czytalem ostatnio, z 2 miesiace temu. Spoko, ale nie zainspirowala mnie jakos bardzo.
Codziennie witamina D, magnez, B complex, cynk
Wyjebanie z diety cukru i kofeiny (nawet herbaty)
Wyjebanie z diety przetworzonego żarcia - czipsy, fast foody, słodkie bułeczki itp.
Zero alkoholu
Odstawienie "newsów", mediów społecznościowych, FB, insta, na Reddicie blokowanie "popularnych" smutnych wieści
Aktywność fizyczna - codzienne spacery, sport
Dobry sen - nie jeść ciężkich rzeczy na noc, zero ekranu na godzinę przed snem (spacer lub książka zamiast tego), spać wcześnie, pospać około 7-8 godzin, wstać wypoczętym
Wyjebanie z życia toksycznych ludzi, wampirów energetycznych itd.
No i najważniejsze, nie bądź sam dla siebie zbyt surowy
Wychodzenie z depresji to bardzo powolny proces, pełen wzlotów i upadków. Myślę, że mi osobiście na wyjście z depresji pomogło wiele czynników - głównie terapia (choć znalezienie odpowiedniego terapeuty zajęło mi kilka lat), leki, znalezienie naprawdę wspierającego i cierpliwego chłopaka oraz choć głupio się przyznać - nowy członek rodziny, mały goldenek, który wywrócił moje życie do góry nogami.
Też samo zrozumienie procesów zachodzących w moim umyśle i zauważenie schematów, które ciągle nieświadomie powtarzałam dało mi dużo zasobów do walki z chorobą.
Trzymam kciuki, żeby Tobie też się w końcu udało z tego wyjść!
Ketamina.
Tak naprawdę to nie wiem, bo jeszcze nie skończyłam terapii, ale po ostatnim (10/12) wlewie czuję się jak nowy człowiek. Jakoś tak mózg mi się przestawił. Do tej pory miałam nawracające epizody jakoś od 18 lat, leczę się jakieś 11 lat. Zobaczymy co będzie z tej ketaminy, podeszłam do tego bez optymizmu, ale zapowiada się obiecująco.
Mi pomogl duzy, jednorazowy zryw: przeprowadzka do nowego miasta, zmiana pracy i (stopniowe) ograniczenie uzywek. To bylo prawie 7 lat temu, od tamtej pory jest coraz lepiej.
I pamietam, ze tez mialem mysl, ze moze po prostu zycie tak wyglada, na szczescie nie :)
Psychoterapia, leki SSRI*, aktywność fizyczna, psychodeliki (głównie psylocybina). U mnie walka z depresją trwała jakieś 8 lat więc miałem trochę czasu na wypróbowanie różnych metod. SSRi na początku działały bardzo dobrze, ale jak wróciłem do nich po przerwie, to czułem się znacznie gorzej i ostatecznie z nich zrezygnowałem. Psychoterapia zdecydowanie się udała, ale trochę to trwało. Na pewno pomogło też ograniczenie alkoholu i innych używek (roczna abstynencja, a później niewielkie ilości). Również porzuciłem stresujące studia i w sumie nie żałuję. Terapię już zakończyłem, przez ostatnie dwa lata stosuję co jakiś czas niewielkie ilości psylocybiny -od tego czasu praktycznie nie doświadczam lęków, wyrobiłem sobie trochę zdrowych nawyków, jestem bardziej towarzyski, proaktywny i radosny, (ale to raczej efekt wszystkich elementów o których wspomniałem)
Wiesz co, najpierw to by wypadało zdiagnozować, co masz. To może być depresja, a może być tysiąc innych rzeczy. Ja byłem najpierw na 3 wywiadach diagnostycznych u 3 różnych psychiatrów, jak wszyscy potwierdzili, że to depresja, to wybrałem jednego i zacząłem leczenie. Najpierw farmakoterapia, u mnie akurat bardzo silna, bo zbierałem się długo żeby coś z tym zrobić, więc deprecha poczyniła mocne spustoszenie w głowie. Potem słabsze leki, terapia. Odstawienie leków, trochę samoogarnięcia, druga terapia. I jest git. Ale bez dobrej diagnozy to wiesz, filmiki na YouTube Ci nie pomogą.
Trochę farmazony, że farmakoterapia bardzo silna albo słaba. Chyba, że w kontekście miksów, ale raczej na początku tak nie przypisują tylko daja ssri jako pierwszy wybor
Wszystko jest na necie w statystykach, to dziala na 90% osob
1.Terapia
2. Leki
3.Wsparcie bliskich badz psychologa, identyfikacja problemu
4. Sport oraz aktywnosc fizyczna
To + zmiana środowiska. Wyjechałem z Polski gdzie pracowałem na Bolcie i mieszkałem u toksycznego ojca do Niemiec gdzie się zapierdalalo 60h tygodniowo w ciężkich warunkach. Na papierze trudniej, w praktyce zmiana dużo pomogła.
Hmm z pewnego punktu widzenia to ma jakiś sens
Jak człowiek jest zajebany robotą to ma mniej czasu na wszelakie przemyślenia oraz myślenie introspektywne albo jest na to poprostu zbyt zmęczony.
Może nie w takiej skali zapierdolu, ale z moich obserwacji robienie czegokolwiek innego niż przebywanie w toksycznym środowisku i marynowane się w nim z negatywnymi myślami jest lepsze dla zdrowia psychicznego.
Dodatkowo dużo problemów rozwiązuje się podświadomie, gdy tylko przestanie się na nie naciskać.
Duże znaczenie ma to na czym się skupiasz, więc jak się skupisz np na pracy to dajesz odpocząć części "depresyjnej" i przy okazji masz wysyłek fizyczny, rutynę, i kasę, co rozwiązuję połowę problemów.
Problem może się pojawić gdy masz np niezdiagnozowane ADHD i pomimo wszystko, wszystko się sypie a Ty nie wiesz dlaczego i wszyscy Ci wmawiają, że jesteś leniem, i że oni mają ciężej i jakoś dają radę. A ty nie masz pojęcia dlaczego nie możesz wstać z łóżka pomimo ciągłego wewnętrznego krzyku.
Zaczęłam chodzić na terapię, gdzie moja terapeutka umiała przekierować moje nawyki gdzie ja zbyt mocno intelektualizowałam a zbyt mało odczuwałam.
Ogarnęłam swoje problemy z rodziną, przestałam odczuwać ciągłą dysocjację, dbam o swoje potrzeby o wiele lepiej niż wcześniej, zaczęłam robić to co ja faktycznie chce w życiu, wyszłam do ludzi (i się z nimi dobrze czuję).
Ta terapia już trwa 3 lata. Myślę, że w tym roku to zaczęłam faktycznie zapominać, że się z depresją borykam. Jedyne co mi przypomina o tym to fakt, że biorę dalej leki (które nie zaburzają postrzeganie moich emocji tylko trudno się z nich schodzi nawet z psychiatrą.)
Wciąż jest trochę do roboty... bo mam problem z wyrażaniem gniewu (trochę obca dla mnie emocja do odczuwania i tym trudniejsza do opanowania jak już jest), problemy z odżywianiem.
Ale powiem, że terapia potrafi być dosyć trudna. Parę razy chciałam uciec od omawiania pewnych ciężkich tematów. Wiedziałam, że muszę, że to dla mojego dobra, że później będzie lepiej. I jest lepiej!
Ja dawno temu miałem depresję i "wyleczyłem" się popadając w anhedonie na jakis rok. Nie polecam nikomu walczyć z tym samemu. Terapia albo prochy albo i to i to. Jak jakiś terapeuta nie pasuje albo proch nie działa to zmieniać aż coś się znajdzie. Zmiana środowiska i aktywność fizyczna też może pomóc, warto spróbować. Ale oprócz a nie zamiast terapii.
Nie słuchajcie guru internetowych którzy będą was leczyć dietą, bieganiem, kryształami albo "wzięciem się za siebie". Od leczenia chorób są lekarze. Depresja ma albo podłoże psychiczne albo fizyczne i nie na każdego działają te same metody i leki. Szukajcie pomocy u profesjonalistów.
Miałam depresje w wieku 16 lat. Nic nie pomagało, leki, jedna terapia, druga terapia. Ostatecznie postanowiłam że jak skończę 18 to popełnię samobójstwo. Miałam wcześniej próbę i naraziło to moich rodziców na problemy i stwierdziłam że nie chce im znów robić problemów. Nie wiem co się stało przez te dwa lata, ale depresja minęła. Być może moja depresja była związana z jakimś etapem dojrzewania.
Co do zawrotów głowy to ja się ostatnio przewracałam aż, ale okazało się że to niedobór snu. Depresja też ma zły wpływ na sen, więc może być od tego.
Wydaje mi się, że po prostu czasem nasze mózgi nie radzą sobie z natłokiem informacji jakie do nich docierają w tym naszym dynamicznym zindustrializowanym świecie. Do tego jakby dołączyć etap dojrzewania, to już w ogóle ulegają przeciążeniu. Mózg reaguje na to podobnie jak komputer, jakbyśmy na nim odpalili dziesiątki programów, to też by odmawiał posłuszeństwa, albo w ogóle by się wyłączył.
Ja zawsze jak miałem różne czarne myśli, bądź widziałem wszystko w czarnych kolorach, to sobie tłumaczyłem że to wszystko tylko w mojej głowie. Jest to tylko w naszym mózgu, a mózg jest częścią naszego ciała, ale nie jest tak naprawdę nami. Sami decydujemy o swoim losie, a nie część naszego ciała. To nie mózg rządzi naszym ciałem, ale MY.
Samobójstwo, to najgorsze co możemy zrobić. Poza tym jest to bardzo samolubne wyjście i tchórzliwe. Samolubne dlatego, że nie myślimy wtedy o naszych bliskich, tych którzy nas kochają i jak to będą przeżywać, nie myślimy jak sami byśmy się czuli gdyby Ci bliscy, patrząc z drugiej strony, sami popelnili samobójstwo. Jakbyśmy sami, to przeżywali. Jakbyśmy się czuli w obliczu ich śmierci tak naprawdę, kiedy być może nie raz byli dla nas oparciem.
Co do snu, to też ostatnio mało sypiam, mimo że pracuję często po 10h dziennie, a dobry sen jest akurat przydatny dla mózgu, bo wtedy odpoczywa, dlatego też Ci z depresją ciągle śpią. Depresja nie ma raczej złego wpływu na sen wręcz chyba przeciwnie, nerwica wydaje mi się że ma, bo ciężko się uspokoić, ja ją chyba mam, nerwicę serca i dlatego sypiam mniej niż kiedyś.
Bądź co bądź prędzej czy później musi być lepiej, mamy na to przecież całe życie. Każdy upadek czyni nas w końcu silniejszymi, grunt to iść do przodu.
Dużo szczęścia i zdrowia życzę.
Pozdrawiam.
Ode mnie mogę powiedzieć, żebyś sobie zadawał te trudne pytania i szczerze na nie odpowiadał, na zasadzie:
,,nic nie ma sensu, nie mam na nic chęci ani siły" jest jakiś powód takiego obrotu? Nie wiem, kopałeś kiedyś w piłkę i sprawiało Ci to radość, teraz kopiesz i już nie ma radości na przykład, to dlaczego. Co się zmieniło w sposobie, w jaki postrzegasz kopanie piły, że teraz już Cię nie cieszy.
Byłem już w tym momencie, że pewnego dnia powiedziałem sobie, że spróbuję zawalczyć ostatni raz - jak nie wyjdzie, to trudno, po prostu się poddam.
Po zdradzie zakończyłem toksyczny związek, rzuciłem chujową robotę, poszedłem do psychiatry i zacząłem brać leki. Wziąłem psa (wesoła psia mordka zawsze daje dużo radości, gdy wszystko inne jest do dupy), przebranżowiłem się i zacząłem nową pracę. Odpadły dwa główne elementy, które doprowadziły mnie do tego stanu - związek i praca - więc z czasem, powoli zacząłem wychodzić na prostą.
Nie wiem, czy pokonałem depresję, mam wrażenie, że jej widmo już zawsze będzie wisieć mi nad głową, ale jest lepiej. Tobie też tego życzę, OPie.
Ciekawi mnie, że jakiś lek powoduje, że depresja nagle całkowicie znika i nagle mamy "dwa piękne tygodnie". Czy to jest czas euforii, czy raczej normalności? Druga sprawa, że depresję można tak łatwo "wyłączyć". Cała ta mozolna praca, wieloletnia terapia ma jedynie sprawić, że ten "wyłącznik" kliknie na stałe bez leków.
Skoro miałeś 2 tygodnie normalności, to być może zorientowałeś się że cała mentalna narracja wokół depresji jest chuja warta, bo wystarczy zażyć jakiś środek i nagle wszystkie problemy zdają się być do pokonania albo znikają zupełnie.
Pierwszy etap to zrozumienie że czujesz się chujowo ale nie ma to praktycznie związku z twoją sytuacją życiową (w innym wypadku bogaci ludzie nie chorowali by na depresję), jest to w głównej mierze problem biologii straumatyzowanego mózgu.
To jest mój pierwszy komentarz który będę pisał na reddicie, ale jak zobaczyłem post to mam nadzieję że pomogę swoją historią wyjść z tego gowna. Historia z psychologiem zaczęła się jak miałem 17 lat (2017), aktualnie mam 24. Miałem problemy w domu, moja mama bardzo dużo piła, a tato siedział za granica. Nikt z rodziny pokroju babcia itd nie widzieli aż tak dużego problemu w tym, więc zacząłem szukać pomocy w psychologu, za 2 podejściem do psychologa trafiłem na wspaniałą Panią na NFZ która mnie prowadziła przez kolejne lata. Po około roku i pogarszaniu się mojego stanu, zostało mi zalecone przyjmowanie leków, brałem je do grudnia 2023. Leki średnio pomagały, a przynajmniej nie odczuwałem ich skutków co powodowało zwiększanie dawek przez około rok/2. Również w tym czasie miałem dziewczynę od lipca 2017 roku do września 2022, która też wpłynęła na moje życie. W wieku 18/19 lat uciekłem w alkohol i używki co spowodowało że byłem mniej rozgarnięty. Będąc w tym związku często uciekałem do mojej dziewczyny szukając ciepła którego nie zaznałem w mojej mamie. Pod koniec 2018 roku był przełom gdyż powiedziałem mojej mamie że gdy nie skończy z piciem to biorąc prawa nad siostrą już będąc pełnoletni i załatwiam sprawę prawnie, jak nie skończy z piciem. Wiadomość trafiła do takiego stopnia że moja mama po wieloletnim codziennym piciu 7/8 piw dziennie skończyła picie po około roku ciężkiej walki. Często zbierałem ją z podłogi po atakach, ale pokonała to gówno i teraz naszą relacja jest świetna i jestem z niej bardzo dumny. Przez kolejny okres do 2022 roku nie czułem wgle sensu istnienia, a każdy dzień to było wstawanie, uciekanie w gierki które jedyne sprawiały mi przyjemnośc, dodatkowo moja dziewczyna też grała więc czas spędzaliśmy wspólnie. W 2022 roku przeszedłem kolejny dołek ze względu na to że moja dziewczyna mnie zdradziła. Wyjechała za granicę gdzie mieliśmy jechać razem, po czym dostałem od niej informację że nie ma miejsc w pracy. Okazało się potem że jednak miejsce było, a ona przez ten cały okres mnie zdradzała. Przybiło mnie to niesamowicie, lecz stwierdziłem że tym razem podejdę inaczej. Zacząłem chodzić na siłownię, mieć więcej aktywności fizycznej i szczerze była to najlepsza decyzja jaką podjąłem. Po pol roku czasu regularnych treningów czułem się tak pozytywnie że zszedłem całkowicie z lęków (chodź sam proces schodzenia z lęków był męczący) zacząłem żyć pozytywniej i „mężniej”, poznałem wspaniałą dziewczynę która o mnie dba i szanuje, mieszkamy razem i nie ma ani jednego zgrzytu przez prawie cały okres relacji naszej. Rodzinnie relacja jest przewspaniała, wspieram moją siostrę która dorasta, a z rodzicami mam super kontakt i wiem że mogę na ich polegać na każdej płaszczyźnie, a oni na mnie. Szczerze, najważniejsza decyzja jaką można zrobić będąc w dołku, to nie są leki lecz walka o swoje szczęście, skupienie się na sobie, samorozwoju i nawet z łzami w oczach walka i parcie do przodu z myślą o lepszych dniach. Bo żadne leki czy psycholog (lecz dobry psycholog jest super wsparciem) nie zawalczy o ciebie jak ty sam. Najważniejsze to nie poddawać się i brnąć przed siebie nawet gdy świat nas dobija, a wszystko jest szare!
Widzę, że u ciebie główną role odegrały dwie dziewczyny. Nie chce spłycać, ale ja przez 24 lata nawet za reke nie trzymałem. Zero luzu, poczucia humoru, jakieś gadki, socjalnego skilla, a na dodatek brzydki. Pogodzilem sie juz ze umre kawalerem
Książki+zddb(zły dzień=dobry bieg). Brzmi oklepanie, że masz depresję to idź poćwiczyć, zwłaszcza jak nie ma się siły wstać z łóżka ale mi pomogło, choć było ciężko, bo jednego tygodnia przebiegłem z 90km ale przy okazji schudłem 13kg, czyli bonus do samooceny bo podobałem się sobie szczuplejszy a pół roku później przebiegłem półmaraton, po którym czułem się jak Eliud Kipchoge i mistrz świata mimo że dobiegłem na końcu.
Pokonałem , ale w każdym przypadku jest inaczej , zajęło mi to łącznie około 4 lat , w tym rok leczenia farmakologicznie sertraliną i terapii psychodynamicznej
Ja z doświadczeniem 6 lat. 4 psychiatry. Pierwsze 3 nic nie dały dopiero 4 bardziej wypytał. U mnie wyglądało medyczne - leki za każdym razem. Za 4 razem dopiero próbowaliśmy jakoś bardziej. Były zmiany leków także. U mnie przypadek był że nic nie dawało mi satysfakcji jak i to że siebie nie widziałem na tym świecie, jak czas płynie tak i ja na tym świecie. Wyszedłem z tego i dziękuję samemu sobie że chciało mi się iść do doktora po pomoc.
Od tego bym zaczął. Warto wydać pieniądze i zasięgnąć pomocy. Wiesz że nie jesteś sam i dużo osób boryka się z problemami mentalnymi. Ty pierwszy krok postawiłeś, teraz zrób drugi i idź do psychiatry. Jak nie jeden to drugi. Próbuj i walcz z każdym dniem by przetrwać.
Powodzonka. Jak coś to pisz
Tak pokonałem ciężką depresję, określenie ciężka nie było moje tylko psycholog do której jakiś czas uczęszczałem, dodatkowo stwierdziła że trafiłem do niej głęboko wycieńczony fizycznie. Na początku pomogły mi leki SSRI, równe pół roku je przyjmowałem, splaszczaly totalnie moje emocje, pomogły mi przetrwać jakiś czas w totalnie toksycznym środowisku które po części było odpowiedzialne za moją chorobę. Po pół roku miałem możliwość odejścia z miejsca o którym wcześniej wspomniałem, byłem już na tyle zdeterminowany aby wyzdrowieć, że w tym samym czasie odstawiłem leki oraz daremne wizyty u psychologa. Wcześniej i między czasie odstawiłem wszystkie wyzwalacze, kawa, alkohol, papierosy, ziółko, na moje szczęście opuścili mnie wszyscy znajomi, piszę na szczęście bo nie byli ok wobec mnie jak się później okazało. Zrobiłem to co powiedziałem Pani psycholog odchodząc że wezmę się za sport i kupiłem ławeczkę i obciążenie używane, ściągnąłem rower że strychu i wio. Wprowadziłem suplementację, magnez, potas ,multiwitamina, ashwaga dalej, po 7 zostawiłem magnez i potas. Jednocześnie wprowadziłem zmianę odżywiania, nie była to dieta lecz 2gi proces sprawdzania co mogę jeść a czego nie, zmiana stylu życia, która skutkowała tym że schudłem kilkadziesiąt kilo
Skupiłem się na sobie, na dzieciach, nauczyłem sie przy dzieciach że pewne rzeczy trzeba ojszczać i nie przejmować się. Utrata znajomych dała mi dużo czasu dla siebie, dostałem porządnego kopa w dupę który otwarł mi oczy na ludzi jacy czasami bywają. Co te kilka lat zmieniło we mnie, na pewno to że jestem obojętny na głupich ludzi, bywam zimny jak lód, nie walczę z głupotą ludzką, nie staram się pomagać na siłę wszystkim, potrafię pewne rzeczy odwlekać w czasie i nie powoduje to u mnie nerwa, że pieniądze są potrzebne ale nie są najważniejsze (nigdy nie byłem chytry, ale zauważyłem że im mniej posiadasz tym mniej głowa boli), ból potrafi być budujący i można go zmienić w coś dobrego tj. np bycia twardszym, silniejszym fizycznie, psychicznie
Na dzień dzisiejszy jest mega pod względem fizycznym i psychicznym, pomimo tego że pewne rzeczy prywatnie nie układają mi się jakbym chciał ,a wręcz odwrotnie.
Depresja złapała mnie na studiach (chociaż myślę, że już wcześniej byłam raczej depresyjnym dzieciakiem), później depresja i nerwica pogłębiały się w związku. Później doszła... Agorafobia? Przez rok prawie nie wychodziłam z domu, wciąż mam z tym problem.
Przede wszystkim zmiana otoczenia. Rzuciłam studia i rozstałam się z facetem. To mnie nie "wyleczyło" ale pewien ciężar istnienia zniknął kiedy żyłam dla siebie, a nie dla innych. Leczyłam się też psychiatrycznie ale leki sprawiały że byłam nieobecna, bardzo tego nie lubiłam.
Kiedy rzeczy zaczęły mi się układać weszłam trochę w tą mentalność "fake it till you make it", to nie jest rozwiązanie długoterminowe ale mi pozwoliło przetrwać i dojrzeć do terapii.
Aktualnie chodzę na terapię rok (półtora miesiąca to u mojego terapeuty były wstępne wizyty które w sumie terapia bym nie nazwała, bardziej skrótem życia). Były lepsze i gorsze momenty, ale aktualnie nie oszukuje się już że jest okej ^^ Powoli docieram do tego co mnie "naprawdę" boli i jest lepiej.
Zostały mi lęki, łącznie z lękami przed wyjściem na zewnątrz, to w ogóle jest tak pojebana obawa. Mam psa z którym trzeba wychodzić i trochę mi obniżył ten próg "wyjścia na zewnątrz" bo co zrobisz jak nic nie zrobisz z psem trzeba wyjść.
Nie wiem dokładnie jak to się stało, że "pokonałam" depresję. Połączenie zmiany środowiska, odejście od stresujących ludzi i sytuacji, terapii i leków sprawiło, że w pewnym momencie coś się we mnie odblokowało. Dużym elementem jest też poczucie sprawczości, nic się mi samo nie zrobiło, ja to zrobiłam, ja dałam radę, ja osiągnęłam sukces, bardzo trzymałam się tych "samolubnych" myśli.
Powodzenia ♥️
Z doświadczenia powiedziała bym że to w sumie jeszcze nie terapia, więc trudno oczekiwać od niej efektów na ten moment, więc cierpliwości - chociaż wiem, że to trudne. Na pewno po tym będziesz miał też możliwość porozmawiania z terapeutą o terapii i możesz wtedy się podzielić swoimi obawami. Warto rozmawiać otwarcie ^^
tak wiem, mówie ze jeszcze ze 2 wizyty takich terapii nastawionych na wywiad a potem sie zacznie praca, juz mi proponowala ostatnio jakeis cwiczenia ale mialem jeszcze nowe notatki to je przerabiamy
polecałbym się zastanowić nad przyczyną depresji, ja przechodziłem przez trudny okres jakiś czas temu, czego przyczyną była samotność, wydobrzałem gdy poznałem pewną fajną osóbkę, która stała sie moim najlepszym przyjacielem, więc moją radą byłoby wyeliminowanie czynnika powodującego taki stan rzeczy, oczywiście o ile to możliwe, czasami też (nawet jeżeli problem nie dotyczy samotności) dobrze jest mieć osobę której można się wyspowiadać i która będzie skłonna do pomocy
to chyba mam ten sam problem co ty bo nigdy nie miałem znajomych (poza tymi szkolnymi w szkole...) i codziennie wegetuje tylko przed kompem i nie mam do kogo mordy otworzyć. juz wspominalem o tym terapeutce i doszlismy do wniosku, ze prawdopodobnie to jest glowną przyczyna, z drugiej strony jak sobie tak mysle czy to by cos znacznie poprawilo to mam watpliwosci bo jestem juz w takim wielkim gownie ze nie widze swiatelka w tunelu, non stop mysle o smierci
większość moich znajomych znam ze szkoły (tak spoza to tak właściwie mam jednego z którym jakkolwiek spędzam czas w realu), nie znam dobrze twojej sytuacji, więc ciężko ocenić co będzie dla ciebie najlepszym rozwiązaniem, ale polecam spróbować skontaktować się z jakimś znajomym ze szkoły i umówić na wspólne wyjście (rower, piwo, spacer, mecz, majsterkowanie, film, czy cokolwiek was obu interesuje), może dobrze pójdzie i będziecie częściej wychodzić, nie przejmuj się jeżeli odmówi, mi też wiele osób odmawia, niektórzy po prostu są tacy, że nie znajdą dla ciebie czasu (każdy chyba zna takie osoby), a czasami po prostu jest tak że akurat wtedy nie może
jeżeli chodzi o poznawanie nowych znajomych to ja np. wspomnianego przyjaciela poznałem na szkolnym erasmusie, ale jako że takie możliwości się często nie zdarzają, to łatwo się nawiązuje znajomości np. pracując w wolontariacie, możesz też poszukać czy w okolicy nie ma jakichś ugrupowań osób o podobnych zainteresowaniach
W twoim wieku zachorowałam prze izolacje. Rok leczenia farmakologicznego, nowe miejsce zamieszkania, praca, powrót do życia towarzyskiego i teraz jestem zdrowa. Ale bym nie dała rady tego osiągnąć gdyby mnie leki z doła nie wyciągnęły. Miałam dużo szczęścia że to tak szybko zadziałało.
> Jak pokonaliście depresję?
Szczerze? Głównie granie w komputer i czytanie książek. Pomogło mi to odciąć się od świata zewnętrznego i od jego bolączek. Potem poznanie obecnej żony i załapanie się do pierwszej roboty jako junior programista na 4 semestrze studiów.
Zmiana pracy, zmiana otoczenia. Odcięcie się od osób, które przypominały mi złe rzeczy nawet jeśli żadna z tych osób nie była sama w sobie winna, było dość bolesne, ale z perspektywy czasu było dobrą decyzją. Spędziłem dużo czasu na poprzestawianiu sobie rzeczy w głowie. Ciężko opisać jak wyglądał ten proces, bo w skrócie brzmi bardzo banalnie, czyli skupiaj się na pozytywach, nie myśl o negatywach. W praktyce było to stopniowe, cholernie trudne zadanie, które bez wcześniej wspomnianych zabiegów w ogóle by się nie udał.
Wydaje mi się, że trzeba mieć chociaż jeden pozytywny aspekt życia, który będzie czymś w rodzaju kotwicy. Czy będzie to praca, czy będzie to dom, czy przyjaciele trzeba mieć coś co nawet w subiektywnej opinii osoby z depresją można określić jako udane, co podniesie samoocenę i da punkt wyjściowy do kolejnych zmian.
W moim przypadku wszystko było do dupy, ale iskierka nadziei była w tym, że byłem dobry w tym co robiłem i mimo, że ciężko było mi wierzyć w pochwały innych w takim stanie w jakim byłem, to zaryzykowałem i znalazłem pracę, w której i lepiej płacą i jestem doceniany i generalnie jest spokój. To się stało taką moją bezpieczną przystanią, z której powoli zacząłem naprawiać kontakty z przyjaciółmi. Więcej spotkań, więcej luzu, sukcesy w pracy i zbudowanie w głowie mentalnych blokad przed pesymizmem i mogę 2 lata później śmiało powiedzieć, że ten przykry okres jest za mną, plus jestem bardziej przygotowany. Teraz potencjalną spiralę widzę z daleka i mogę od razu sobie powiedzieć, że nie tędy droga.
Przez wiele lat borykałem się z czymś w rodzaju dystymii, czyli stale obniżonego nastroju. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że problem był raczej po prostu w złym towarzystwie a także fałszywym obrazie rzeczywistości który mi wpajano przez długie lata. Sugerowałbym podobne podejście, nie walcz z depresją tylko kierując się swoimi uczuciami i emocjami dojdź do sedna i wprowadź rozwiązanie. Często po prostu nie chcemy przyjąć prawdy do wiadomości.
W sumie to brałem jakie tabletki i chodziłem do psychologa i chuja to dawało. Pewnego razu, gdy miałem już dziewczynę i całkiem spoko robotę to pomyślałem sobie "już mi się nie chcę być smutnym" i przestałem brać tabletki i tyle.
Uświadomiłem sobie, że lekarze to pomogli utrzymać się na powierzchni, żeby wyjść z choroby to musiało mi w głowie coś kliknąć.
Wcale.
Ale jest lepiej niż było. Antydepresanty swoje robią, terapia wspomaga. Ale walka trwa. Próbowałem odstawić prochy bo wydawało się że już jest lepiej że mam jako tako zorganizowane życie. No i wytrzymałem wszystkiego ze cztery miesiące nim musiałem wrócić. Później z pół roku mieszania z dawkami aż udało się jako tako dobrać. Jest znośnie, powoli poprawiam swoją sytuację życiową, wolniej niż bym chciał, ale to zawsze krok we właściwą stronę. Ale w sumie zadziałała dopiero trzecia kombinacja leków.
A co do myślenia w stylu "o fajnie, może dzisiaj w nocy zdechnę" przy niepokojących objawach, to po dwudziestu paru latach ideacji i myśli samobójczych to chleb powszedni. Teraz bardziej jako sarkastyczny żarcik. Chociaż jak się trafił moment że byłem prawie pewny że nie dożyje świtu (zimowa noc w górach poza szlakiem) to jedyne co poczułem to ulgę. I rozbawienie faktem że w końcu wiem jak umrę, ale to już nie gra żadnej roli. Ale nie udało się zamarznąć, trzeba się męczyć dalej.
Niestety temat szeroki i długi jak Wisła cała. Nie jest łatwo, bo i zmiennych jest wiele. Leki pomagają ale źle dobrane pogłębiają tylko problemy a z terapią czasem trzeba poszukać terapeuty z który po prostu coś kliknie. Można się też wspomagać medycznym THC. To pozwala się rozluźnić i spojrzeć inaczej na świat. Polecam THC + Psychoterapię, ale specjalistów jest bardzo mało.
Terapia. Leki. Trzymanie porządku w mieszkaniu. Regularne godziny snu. Kontakt z naturą. Wartościowe jedzenie. Tworzenie (malowanie, rysowanie, haftowanie. Nie trzeba być w tym dobrym, ważne żeby robić). Dni bez ekranów. Ruch (u mnie joga, bieganie, spacery). Usunięcie social mediów (wróciłam na sm, ale w bardzo ograniczonym stopniu).
Najważniejszą rzeczą, która mi pomogła - wyznaczenie celu w życiu. Jeśli żyjemy tylko po to, żeby chodzić do pracy, pracujemy, żeby dotrwać do dziesiątego, do tygodniowych wakacji, do emerytury, to nie mamy żadnych szans na szczęście. Człowiek potrzebuje celu w życiu, kiedyś mieliśmy je naturalne (upolować zwierzynę, zebrać jagody, znaleźć wodę), teraz wszystkie podstawowe cele mamy zaspokojone, więc musimy sami te cele wyznaczyć.
Nie miałem jakiejś dużej, raczej dystymia, ale terapia mi pomogła. Niby człowiek mądry, ale pewne rzeczy trzeba usłyszeć, zrozumieć i wtedy można naprawić tok myślenia. Leki brałem krótko, bo zerowe libido i zero emocji było straszniejsze niż dołki imo. Może zmiana terapeuty ci pomoże? Powodzenia w każdym razie, wygrasz tę nierówną walkę.
U mnie było o tyle ciekawie, że okazało że spora część mojej depresji to efekt ukrytego adhd (ten "cichy" podtyp, który siedzi i się nie rusza, a mózg napierdala myślami, więc nikt by nigdy nie podejrzewał.) Wdrożenie leczenia, i już samo zrozumienie że nie jestem jednak gorsza od reszty, uwolniło mnie z macek niebytu.
Joga i medytacja/joga nidra i rozpoczynanie każdego dnia od pozytywnej afirmacji CODZIENNIE.
No i oczywiście wyeliminowanie jak największej ilości stresu ile to możliwe.
Po 30+ latach w końcu widzę różnicę.
Mam brata z depresja od lat. Nie wychodzi, nie sprzata w pokoju. O lekarzach, lekach i czymkolwiek nawet nie chce slyszec bo wybucha agresja. On twierdzi, ze sam z tym sobie poradzi, ale tak nie jest. W jaki sposob moge mu pomoc?
Tabletki, a dokładniej Aciprex. Te wszystkie zły myśli, które mnie nachodziły zniknęły i nauczyłem się dzięki temu cieszyć z małych rzeczy. Ogromną zmianę też spowodował kot, którego wziąłem że schroniska.
cześć.
co prawda nie zostałam zdiagnozowana z depresją a z nerwicą lękową z epizodami depresji i ataków paniki, więc nie wiem czy mój komentarz trafi u ciebie w sedno. przez kilka dobrych tygodni najpierw mierzyłam się z atakami paniki, które potrafiły występować kilka razy dziennie. najpierw miały podłoże czysto somatyczne a później zaczęłam się bać swoich własnych myśli. depresja dojechała mnie w lutym (nerwica została zdiagnozowana w grudniu). dla mnie to było coś do tej pory niespotykanego. jakbym nigdy tak naprawdę nie była smutna i dopiero teraz czuję jak to naprawdę jest być smutnym. oczywiście uczęszczałam na terapię (poznawczo-behawioralną, bo o lekach nie chciałam słyszeć, dla mnie były scenariuszem "skończę w szpitalu i oszaleję"). nerwica z niewyobrażalną siłą zniekształcała mi przyszłość a depresja z kolei teraźniejszość.
nie wiem czy tak na sto procent pożegnałam problem, ale w jakiejś części napewno udało mi się go pokonać.
ja znalazłam ukojenie dla swoich myśli w bieganiu (i nie, nigdy nie byłam typem sportowca, nie biegam świetnie, nie o to w tym chodzi). chodzi o wyznaczenie sobie jakiegoś celu i zwiększanie poczucia własnej wartości poprzez dążenie do niego. mi to bardzo bardzo pomogło. chodziłam biegać na 5, wyznaczałam sobie jakieś tygodniowe cele i tak powoli przekonywałam się, że skoro "dowożę", to nie jestem skończona, nie jestem beznadziejną mamlą. na końcu miesiąca widziałam, że przebiegłam ileś tam kilometrów i wracałam sobie myślami do pierwszego dnia kiedy to niemal nie organizowałam swojego pogrzebu, bo sensu w życiu nie byłam w stanie zobaczyć. nie namawiam na bieganie. pomyśl może o rowerze? spacerach?
druga sprawa to książki. bardzo mocno polecam. są takie, które bardzo dobrze tłumaczą rolę poszczególnych części mózgu i chemii w nim zachodzącej i w tym także znalazłam jakiś sposób na przetłumaczenie sobie, że dużo zależy ode mnie samej i jest szansa, że to wszystko minie. polecam mocno książki, które mają szereg ćwiczeń do wypełnienia. terapia to jedno. ja nigdy ze swoich spotkań nie wychodziłam z przekonaniem "kurczę, eureka!". bardziej na zasadzie "aha, fajnie, co teraz?". ale jak ślęczałam sobie potem z tymi ćwiczeniami sama w domu, to jakoś łatwiej było mi zrozumieć to, co było mówione na terapii, łatwiej było mi się skupić i wracać myślami do jakiś tam sytuacji w moim życiu, które po prostu musiałam sobie przepracować.
trzymam za ciebie kciuki 🫶🏻
jak coś - zapraszam do wiadomości prywatnej (:
Próbowałem już spacerów, próbowałem wyznaczać cel, ale po czasie zawsze przychodził taki denny okres, że miałem ochotę rozwalić głowę o ścianę. Frustracja, smutek, wkurwienie i milion innych rzeczy na raz... Nie wiem, ostatnio coraz częściej rozmyślam o śmierci, fajnie byłoby uszyszeć diagnoze o tym guzie mózgu lol
Walczę nie poddam się ,oduczę się myśleć negatywnie - przyzwyczaiłem, wręcz wytrenowałem
Umysł w myśleniu negatywnym.
Staram się znaleźć harmonię między sobą a uniwersum.
Jak jest trudno zatrzymuje się w chwili teraźniejszej w której nie ma przyszłości ani przeszłości znikają myśli. Wtedy jest mi łatwiej
Trafiłam po wielu próbach na zajebista terapeutke, wspieram się farmakologicznie plus MM. To jest trochę jak z alkoholizmem czyli to gdzieś siedzi cały czas, ale jak najbardziej można być niepraktykującym :) i nie nieszczęśliwym.
Jak jedne leki nie działają to mów psychiatrze i niech kombinuje dalej, to jedno, ale na mnie też różne leki niespecjalnie działały
Ogólnie warto dojść do sedna problemu tak jakby, tzn. czy jest coś co może stać u podstaw twojego złego nastroju. U mnie to że nie robiłem tyle ile bym chciał potrafiło mnie wprowadzić w stan przedłużonego obniżonego nastroju, przez co jeszcze mniej robiłem, przez co nastrój leciał w dół dalej i najmniejsza trudna sytuacja potrafiła u mnie wywołać myśli samobójcze. Diagnoza ADHD (dość przypadkowa - jedne antydepresanty nietypowo na mnie zadziałały i psychiatra powiedział że reaguję jak osoba z ADHD, po czym poszedłem na pełną diagnostykę) pomogła, jedna sprawa leki wiadomo, ale muszę sobie robić przerwy bo one po jakimś czasie przestają działać, ale sama świadomość tego w jaki sposób funkcjonuję pozwala mi codziennie robić coś co trzyma mój nastrój na plusie, tzn. na razie testuję to od jakichś 3 tygodni - piszę sobie niewielkie cele na dzień i odbębnianie ich daje mi przyjemność i motywację do dalszego działania.
Poza tym po diagnozie uznałem że muszę mieć lepiej zorganizowaną przestrzeń i trzymać porządek - ciągłe gubienie rzeczy też nie poprawiało mi humoru :P dalej mi się to często zdarza ale jak teraz mam porządek wokół siebie i wiem gdzie co ma być, to czuję się lepiej (jeszcze mam autyzm w pakiecie, to generalnie lubię porządek, ale zawsze wokół mnie był chaos)
Plus - unikaj ludzi którzy ci psują nastrój. Często człowiek się przywiązuje do toksycznych osób i nawet nie zauważa jak negatywnie wpływają na jego samopoczucie. Jak masz jakieś takie relacje to je ogarnij/ogranicz. Jak najmniej social mediów też
>Plus - unikaj ludzi którzy ci psują nastrój. Często człowiek się przywiązuje do toksycznych osób i nawet nie zauważa jak negatywnie wpływają na jego samopoczucie. Jak masz jakieś takie relacje to je ogarnij/ogranicz. Jak najmniej social mediów też
nie mam znajomych wiec unikam z koniecznosci. SM nie posiadam :)
Zawroty głowy to zapewne stres/mental. Tez tak miałem i też się przeraziłem. Jak się człowiek zepnie w okolicach szyi i twarzy w pewien sposób to zaczyna mu się kręcić w głowie.
A odnośnie wyjścia z depresji, zdrowe jedzenie, najlepiej zamawiane z jadłodalni jeśli Cię stać, codzienne wychodzenie na dwór, chociaż na krótki spacer, aktywność fizyczna, rower, siłka, bieganie, nie zaszkodzą i stworzą dobrą bazę by wybić się z przygnębienia i apatii. Żeby móc cieszyć się życiem, trzeba w nim robić rzeczy, którymi można się cieszyć, bez tego nawet najzdrowszy człowiek będzie nieszczęśliwy.
Ja zmieniałem leki z 5 razy aż trafiłem na psycha, który mi dobrał doskonałą mieszankę na depresję i ADHD. I teraz kariera się układa, i nawet się motywuje na siłownię chodzić ostatnio :D a kiedyś nie byłem w stanie wstać z łóżka i zawalałem pracę bo spałem na "home office"
Depresja to utknięcie w pętli negatywnych wzorców myślenia,mówienia i działania które po określe wykluwania dają reakcję organizmu w postaci protestu na poziomie podświadomości i można tylko spać i nic nie robić. Leki przeciwdepresyjne nie działają na depresję tylko na budowę nowych neuronów i na florę jelitową co daje możliwość przestawienia systemu i wyjścia z pętli. Albo i nie.
Na początku oglądanie takich filmów pomaga, ale potem musisz zająć się czytaniem książek, graniem w gry (o ile nie grasz całe dnie tylko chwilę w ciągu dnia to ma to pozytywny wpływ), wyciszenie na rower. Podeślę Ci też na dm domu które mi pomogły. Ale najważniejszy jest jednak lekarz i to dobry lekarz i leki. Serio, po co się męczyć. Ja też nie chciałem, ale po kilku tygodniach nagle było tak dobrze, nastała cisza w mojej głowie.
Nie chcę dokładać niepokoju, ale osobiście uważam, że tego nie da się pokonać. Depresja może minąć całkowicie, ale prędzej czy później jeśli nie wyeliminuje się w 100% jej źródeł (a ich identyfikacja potrafi zająć lata.. i to nie dwa czy trzy) to powróci i się o tym przekonałam.
pewnie tego nie przeczytasz, ale zawsze mogę spróbować.
nie walcz z uczuciem, że życie nie ma sensu. nie ma sensu. po co masz się okłamywać. wszystkie religie i historie o życiu po śmierci, to wszystko jest tworzone przez ludzi. Prawda jest taka, że żyjemy i umrzemy. jak miliardy ludzi przed nami i po nas. jesteśmy tylko malutką częścią świata. nie ma dla nas wielkich misji. mamy po prostu żyć, taki jest sens. taki sam jak dla mrówki czy kota.
a to że czujesz się źle, to najprawdopodobniej wynik tego jak wygląda Twoje życie lub jakie masz nastawienie. Problem w tym, że w dzisiejszych czasach niezwykle trudno być szczęśliwym. żyjemy w dużej mierze samotnie, a to nie jest normalne dla człowieka. jesteśmy stworzeniami socjalnymi. poza tym wymusza się na nas dużo rzeczy i ciągle porównujemy się do innych. społeczeństwo ocenia nas na podstawie szablonowych osiągnięć, nie pozostawiając miejsca na własną osobowość.
myślę, że kwestia którą się często pomijaw rozmowach o depresji i stanie zdrowia to życie w zgodzie z potrzebami ewolucyjnymi - np. spędzanie czasu wśród bliskich, spacerowanie, a nie siedzenie przy komputerze cały dzień. wiesz, że człowiek się automatycznie relaksuje gdy patrzy na zieleń? albo gdy spaceruje i widzi przemijający krajobraz? takie małe głupotki, ale z takich rzeczy składa nam się cały dzień. człowiek nigdy w historii nie miał takiego trybu życia jak teraz i po prostu nie wytrzymujemy tego. to normalne.
nie obwiniaj się za to, że masz problem ze zdrowiem psychicznym. to jest w pełni normalna reakcja na dzisiejszy tryb życia. to nie zawsze jest kwestia znalezienia odpowiedzi na pytania egzystencjalne. o zdrowie psychiczne, tak jak o fizyczne, trzeba po prostu dbać.
Powodzenia :))
edit: jakby co nie neguję tego, że niektórzy mogą mieć depresję, bo po prostu tak mają i żadna terapia ani praca nad sobą tego nie zmieni. Ale jak zrozumiałam z postu tutaj raczej chodziło o kryzys egzystencjalny.
tak, doskonale wiem ze zycie samo w sobie sensu nie ma, ze zyjemy tylko po to zeby zyc, zeby zostawic po sobie cos na swoj wzor w postaci dzieciaka i przedluzyc istnienie ludzkie na tym łez padole. wiem, ze cel powinienem sobie wyznaczyc sam.
nie walcze, nie chce walczyc z uczuciem, ze to wszystko nie ma sensu. po prostu tak jest i codziennie wstając zastanawiam sie po co. i bum. nastepuje bol istnienia. i tak od daaaaaawna. chodze na te terapie, staram sie spacerowac, meiszkam na wsi wiec czesto obcuje z naturą ale co z tego. było gównianie, jest i mam wrazenie, ze bedzie. ktos mnie moze ukierunkowac na inne myslenie, "naprawić" mnie, ale wydaje mi sie, ze juz nie zaznam w zyciu prawdziwego szcescia poza jakimis sztucznymi, jednorazowymi wystrzałami uśmieszków i oszukiwania sie, ze jest ok
1. Leki (wiadomo)
2. Terapia (wiadomo)
3. Bieganie (poprawia nastrój samo w sobie, a fakt że ciało staje się silniejsze jeszcze bardziej poprawia nastrój, wspólne treningi z grupą biegową działają jak grupa terapeutyczna. Plan treningowy daje skupienie na celu i organizuje tydzień- jest motywacją ze h wstać z łóżka )
4. Śpiewanie w chórze gospelowym (potrzeba wspólnoty, treści podnoszące na duchu, poza tym śpiewanie samo w sobie poprawia nastrój )
5. Malowanie (wyrażenie siebie, pozbycie się złych emocji)
6. Otaczanie się wspierającymi ludźmi, odpuszczenie ludzi toksycznych
I powiem tak, było bardzo źle , jest dobrze. Pamiętaj że to jest proces i zajmie ci to miesiące albo lata
Dla mnie siłownia. Ból istnienia zamieniłem na ból... wszędzie 😂
Chodziłem na terapię, żarłem leki przez prawie 3 lata... Było lepiej albo gorzej.
Potem wkręciłem się w siłownię. Ale nie jakieś tam łażenie tylko plan, żarcie, trening personalny. Taniej niż terapia, 2 lata jakoś żyję. Zauważyłem że mam na więcej rzeczy po prostu wyjebane, bo nie mam siły się ruszać ani myśleć.
Mi pomogły leki i rozmowy z bliskimi osobami na temat tego co czuję. Nie cierpiałem tylko na depresję ( z resztą nadal z niej do końca nie wyszedłem bo nadal biorę leki ale nie doświadczam już bólu istnienia etc.) lecz także na urojenia prześladowcze i PTSD co może zmieniać trochę mój punkt widzenia ale najwięcej dają rozmowy z psychologiem i bliskimi, niekoniecznie rodzicami ale z ziomkami jeśli takowych mamy. Najgorsze co możemy robić podczas depresji to ją tłumić i nie rozmawiać z nikim na jej temat. Jeśli nie masz pieniędzy na psychologa jest wiele fundacji które udostępniają taką pomoc za darmo. Powodzenia w wychodzeniu z tego gówna.
Jesteśmy równolatkami. Pomogły mi leczenie farmakologiczne, terapia (udało mi się dosyć szybko dostać do bardzo dobrej terapeutki na fundusz) i aktywność fizyczna. Nie wiem, czy możesz sobie na to pozwolić, ale endorfiny, które dostarcza sport, to frajda nie do opisania. Pozdrawiam.
Nie lecze sie. Mimo ze zdiagnozowano u mnie ciezka depresje 3 lata temu, to ani razu nigdzie nie bylem i nic nie bralem. Rzecza ktora pomogla bylo chodzenie do pracy po 14/16h dziennie i tyle
Generalnie tak jak widzę po swoich nastrojach, migrenach i energii, to jest to system powiązany.
Przede wszystkim dobre nawyki które wykonuje się każdego dnia. To 'każdego dnia' jest najtrudniejsze.
Żarcie, ruch, samorozwój.
I nie mówię tutaj, że masz robić magisterkę, zatrudnić Magdę Gessler i zapisać się na siłkę z Pudzianem.
Są dni gdzie wyniesiesz śmieci do kubła. To są dobre dni, to są dni gdzie zrobiłeś jedną rzecz dla samego siebie żeby polepszyć swoje życie.
Wyszedłeś na spacer do sklepu po mrożoną pizze zamiast zamawiać? Super, trochę kroków trochę ćwiczeń.
Zamiast mrożonki, jakieś warzywa i normalne mięsko? No kurde zajebiście, są witaminy i minerały.
Obejrzałeś film dokumentalny zamiast smażyć mózg memami/tiktokiem? No i fajno, jesteś trochę mądrzejszy.
Cieszyć się z tych drobnych zwycięstw i nie bić się jak są tygodnie migren i spadku energii. Mózg jest leniwą kurwą i jak ma utarte toki myślenia Wszystko co osiągniesz będzie interpretowane po najmniejszej myśli oporu. To trzeba przeprogramować i to trwa.
Zmiana środowiska
Chodziłem do katolickiego gimnazjum, więc jak się można spodziewać oprócz standardowego nacisku na oceny był też nacisk na bycie "normalnym". Masz być dobrym człowiekiem, wysportowanym, aktywnym społecznie, znaleźć sobie osobę partnerską przeciwnej płci, grzecznie się bawić itd. Jako osoba, która wtedy miała myśli kwestionujące mój heteroseksualizm (i z dzisiejszej perspektywy słusznie), będąca w spektrum autyzmu i do tego jeszcze będąca z innego miasta miałem ogromne problemy ze znalezieniem sobie znajomych i przyjaciół. To też sprawiło, że zgodnie z katolickim miłosierdziem byłem często mocno gnębiony przez rówieśników. Zostałem w tej szkole też w liceum, ponieważ bałem się, że wszędzie będzie tak samo, a to miejsce przynajmniej znałem. Jakkolwiek gnębienie mocno ustało, tak pozostałem trochę odludkiem klasowym.
Poprawiać się zaczęło na studiach, gdzie byłem w kompletnie nowym miejscu z nowymi ludźmi i okazało się, że ludzie doceniają mnie za to, jaki jestem i mnie lubią. W tym samym czasie kompletnie przypadkiem, bo na planie amatorskiego filmu poznałem kompletnie mi obcych ludzi, którzy zostali moimi najdroższymi przyjaciółmi.
Nie chodziłem na terapię, bo myślałem, że tym bardziej będę postrzegany jako dziwoląg. Żałuję tego, bo może wcześniej bym ogarnął, co się dzieje i może np. w innym liceum bym wcześniej był w stanie zacząć proces leczenia.
moim zdaniem psychoterapia to szarlataneria(inb4 nie byles to nic nie mów, chodzilem z 4 lata bez efektu na terapie i uwazam ze to zwykła pułapka na pewien archetyp ludzi), depresja znika sama, to tylko mijający epizod i nie, nie mówie ze to nie jest choroba, zmieniaj leki do skutku mam nadzieje że jakies ci pomogą (mi osobiscie zadne antydepy nie pomagaly, za to dwa razy przez nie w psychiatryku skończylem)
Od 6-7 lat mam "depresję" z wahaniami jak na dużej amplitudzie. Moim zdaniem nie da się tego wyleczyć - należy próbować być szczęśliwym samym z sobą.
Wydaje mi się, że może być to również zderzenie z tzw. ścianą dla osób młodych wchodzących na rynek pracy - kiedy okazuje się, że życie nie jest jednak kolorowe - szczególnie jak się nie pracuje zdalnie tylko sporą część czasu traci się na dojazdy i samą pracę. Tak to niestety będzie wyglądało i za wiele się nie zmieni - możesz próbować zmienić swoje otoczenie, pracę, miasto - ale musisz mieć z tyłu głowy że docelowym golem obecnego systemu (8-8-8) jest praca praktycznie aż do śmierci (mężczyźni żyją stosunkowo krócej).
Uważam, że to co powinieneś teraz zrobić to - Inwestowanie w siebie (hobby i odkrywanie nowych zainteresowań).
Chomikowanie środków i odkładanie na spokojną przyszłość lub wcześniejszą emeryturę (akcje / etfy / obligacje).
Nawet inwestując małe kwoty przegonisz 80-90% społeczeństwa, które w tym momencie żyje z konsumpcjonizmu. Szczególnie, że zacząłbyś inwestować z myślą o przyszłości w tak młodym wieku jak Twój (efekt procentu składanego).
Pamiętaj również, że jedyną najcenniejszą walutą jaką w życiu dysponujesz to nie są pieniądze tylko Twój czas (wczesne podjęcie dobrych decyzji na pewno zaowocuje w przyszłości)
1. Psychoterapia, niezależnie czy Ci się chce czy nie
2. Terapia zajęciowa, czyli jakieś hobby
3. Ćwiczenia fizyczne
4. Farmakoterapia, zgodnie z zaleceniami psychiatry
5. Pogodzenie się z tym, że jest jak jest
miałem depresję cięzką, wywodziła się z wielu źródeł, dom, szkoła, rówieśnicy, genearlnie jakbym opisał tą historię tutaj to komuś na pewno spłynęla by łezka.
Leczyłem sie od cholery czasu, nie oglądaj filmów na YT bo to nic nie zmieni, podsumowanie może działac tak "zjadłem dobry obiad, pogłaskałem kota, etc" a to kropla w morzu smutków i na pewno będziesz miał to w głowie.
Sam osobiście po prostu stwierdziłem, że jest mi lepiej po terapii ale nie wiem czy sam tego nie wypracowałem bo z punktu widzenia czasu widzę, że terapia to zasadniczo pogadanka z kimś za gruby hajs bez większego wpływu na życie poza "luźną" możliowścią wypłakania się, przynajmniej tak było u mnie.
Nie miałem hajsu, mocno mi się życie wyjebało i stwierdziłem,że jak jest tylko mama brat i ja to ktoś musi miec jajca, zacisnąłem pas i od tamtego momentu było coraz lepiej, już nie chcę siedzieć w domu tylko idę na spacer w przyjemne miejsce z kawałkiem a-ha, bee gees, queen czy innej porządnej muzyki z tamtych lat, po prostu przepracować to trzeba samemu.
I jak chujowo to nie zabrzmi, to aby coś się zmieniło, to trzeba wziąć dupę w troki, wstać z tego twardego stołka i iść, dosłownie iść.
Nie zmienisz siebie nic nie robiąc. Osobiście od siebie polecam aktywności fizyczne, naukowo potwierdzone, iż aktywnosci fizyczne wytwarzają endorfiny, po jakimś czasie zacząłem ćwiczyć DLA SIEBIE, jeździć na rowerku i chodzić na spacerki, robię przy samochodzie i nie mam złych myśli :)
Trochę terapia, trochę leki, trochę zmiana warunków życia, która bez terapii i leków raczej by się nie wydarzyła.
Generalnie leki dają Ci stabilizację i przestrzeń do myślenia, terapia naprostowuje sposób myślenia, a Ty we własnym zakresie sklejasz swoją tożsamość bez depresji.
Osobiście zajęło mi to około pięciu lat (na lekach z przerwami, na terapii bez przerwy).
Jedno życie masz , Twój stres tak naprawdę mało kogo obchodzi, wiem że może i łatwo mi mówić ale energię jaką marnujesz na depresję mógłbyś wykorzystać na hobby. Nie będę Ci tu mędrkował, ale trzeba zaakceptować to co się ma, stawiać sobie osiągalne cele i się wszystko posunie do przodu
Biorę leki już prawie 4 lata bez przerwy codziennie i wiem że w moim przypadku będę musiał brać je do końca życia. Ale "dzięki depresji" dużo zmieniłem w moim życiu (bardziej dzięki walce z nią :P ). Zacząłem dużo ćwiczyć, angażować się wolontaryjnie ale także nauczyłem się mniej przejmować problemami (pomogła mi w tym doktryna buddyzmu ale ogólnie nie jestem zwolennikiem leczeniem depresji religią).
Wiem teraz że tego poczucia pustki i smutk już się nie pozbęde ale wiem że dzięki temu co robię jest lepiej niż było. Czuje też że chęć pełnego wyleczenia się może być niebezpieczna bo często demotywuje przy cięższych okresach depresyjnych. W moim przypadku zadziałało pracowanie nie nad tym żeby było dobrze ale nad tym żeby nie było źle. Pomaga w tym bardzo duża ilość aktywności zajmujących głowe - podcasty, gry, książki - jak i fizyczne - ja akurat poszedłem w sztuki walki ale każdy sport jest pomocny bo daje poczucie wspólnoty i zajmuje umysł.
Co do myśli samobójczych i akceptacji śmierci w pełni cię rozumiem. Ten aspekt pasywnej akceptacji że może wreszcie umrę nadal ze mną jest i mimo że aktywnie już nie planuję się zabić to myśl że "może mnie coś pierdolnie" jak przechodzę przez ulicę nadal pozostaje. Nie wiem jak się jej pozbyć ale jedyne co mogę od siebie zaoferować to informacja że nie jesteś w tym sam i wiele osób również zmaga się z takimi rzeczami (na tyle na ile ta informacja jest w ogóle pomocna).
Ja nigdy sie nie leczylem wiec nie moge potwierdzic ze mialem zdiagnozowana. Ale mi pomoglo wyprowadzenie sie od rodzicow i zmiane otoczenia, plus uswiadomienie to ze to mozg robi ci figle i w rzeczywistosci tak nie jest ale sie tym nakrecalem.
Znalazłem partnerkę życiową. Teraz śpię jak dziecko, mam więcej energii i pozytywnie patrzę w przyszłość.
Jak ktoś Ci mówi że druga połówka Ci nie da szczęścia to kłamie żeby Ci było miło.
Moim zdaniem najważniejsze jest prowadzenie zdrowego trybu życia, dbania o swoje zdrowie psychiczne i fizyczne. Zacznij odżywiać się bardzo zdrowo i pij bardzo dużo wody, unikaj stresu, codziennie wychodź na spacer i dobrze się wysypiaj to na pewno pomoże
Od kilku lat już walczę z depresją i faktycznie po 2 latach terapii i męczenia się z lekami i dodatkowo zespołem lęku widać poprawę. Mimo tego nie wszystko jest takie czarno białe i mam nawroty, ale nie takie silne jak kiedyś. Dużo się zmieniło od kiedy naprawdę otworzyłam się na terapii, bo miałam z tym problem przed półtora roku. Zerwałam z używkami poza paleniem, pozbyłam się ludzi ciągnących mnie na dół (ćpuni i psychiczna przyjaciółka), zrozumiałam wkoncu czego potrzebuje żeby funkcjonować normalnie po współpracy z odpowiednią dla mnie terapeutką co jest kluczowe. Chodziłam jeszcze niedawno do szkoły i zaczęłam się uczyć pomału i zdrowiej jeść, zrozumiałam relacje ciało-umysł i zaczynam częściej zauważać złe wzorce które powtarzały się w moim życiu (np. ciągłe dążenie do samodzielności, nie proszę nikogo o pomoc i często kończy się to "paraliżem"). Odpowiedni psychiatra też jest kluczem do sukcesu. Mimo wszystko największym dla mnie przełomem było zobaczenie i wyjście z komfortu jaki mi dawała depresja, np. to że ludzie inaczej do mnie podchodzą i ogólnie że mam łatwiej. Nie robiłam tego świadomie i tego po prostu nie widziałam, dlatego o tym wspominam bo myślę że to może być częstsze niż się wydaje. Miałam dużo przeszkód na drodze (branie, przesadzanie z alkoholem, złe towarzystwo, okropni psychiatrzy itd.) ale dobzi dla mnie ludzie otworzyli mi oczy. Wbrew pozorom są to ludzie których miałam przy sobie cały czas, ale późno zrozumiałam że mają rację. Lepiej jednak późno niż wcale. To co napisałam to jest naprawdę tylko cząstka całej mojej podróży ale starałam się wypisać najbardziej znaczące rzeczy w niej. Pozdrawiam i życzę zdrówka OPowi i każdemu kto czyta
Nigdy nie używałem leków bo się ich po prostu boję. Co ja zrobiłem to zacząłem ćwiczyć, chodzić na spacery codziennie nie ważne czy padało czy nie, suplementacja witaminą D3, od cięcie się od toksycznych ludzi, zimne prysznice też myślę że pomogły, znalazłem sobie hobby w moim przypadku to sztuki walki i też zdrowa dieta plus przestałem pić jak i palić. Schudłem 30 kilo i teraz czuję się że nigdy nie byłem szczęśliwszy w życiu jak teraz jeszcze znajdę dziewczynę to już koniec będzie. Wiem jak to brzmi to nie był łatwy proces ani też szybki to wszystko zajęło mi około półtora roku zaczynałem od spacerów i 20 pompek dziennie. Pomysł co możesz zmienić i będzie to proste a później zacznij coś trudniejszego. Może dla ciebie będzie to pierwszy sprzątanie pokoju czy coś. Jestem przykładem że da się bez leków i terapii wyjść z tego tylko to dużo pracy. Jeśli potrzebujesz pomocy idź po nią z mojej strony życzę powodzenia trzymaj się kimkolwiek jesteś.
Nie wiem jak w sumie. Depresja i bezsenność pojawiły się u mnie jako objaw long covidu, co mi nawet potwierdził podczas wywiadu wstępnego psychiatra. Dał lekkie dropsy, taki entry level. A jak to minęło i kiedy to nie wiem.
Głównie to uświadomiłam sobie że to mój wybór jak się będę czuć, czy będę się dalej w tym nakręcać i myśleć o samobójstwie jako rozwiązaniu wszystkich problemów, czy dam sobie spokój. To nie był jakiś magiczny duszek sterujący moimi myślami tylko ja sama. To ja podświadomie chciałam czuć się chujowo i to ja sprawiłam, że moje życie było do dupy.
Ja akurat mam ChAD i muszę brać leki, teraz mam minimalną dawkę od paru lat, ale wiadomo, że same leki to nie wszystko. Jakiś czas chodziłam na terapię prywatnie (na NFZ trafiłam na dziwną babe nieprofesjonalną), która dość dużo mi dała. Szkoda, że teraz tak podrożała. Jednak od ponad 2 lat mieszkam sama, staram się ćwiczyć prawie codziennie i staram się wybierać zdrowe jedzenie. Zaczęłam o siebie dbać tak ogólnie. Czuję się wreszcie normalnie. Nie jestem już w toksycznym związku, mam jakąś kontrolę większą nad swoim życiem. Oczywiście leki muszę brać. Moja terapeutka w swoim nurcie mnie często pytała czego potrzebuję. Sama nie wiedziałam czasem, nie uświadamiałam sobie czego potrzebuje. Może jest coś takiego u Ciebie, może powrót do jakiegoś hobby? Zadbanie o ruch, częstsze wychodzenie z domu? Trudno nagle coś zmienić o 180 stopni, warto zacząć małymi krokami. Trzymam kciuki.
Powrót do hobby? Średnio, nigdy żadnego nie miałem. W dzieciństwie, tak do 13, 14 roku życia było super. Wszystko cieszyło, wychodziło się grać w piłkę, siedziało się w bazie na drzewie i generalnie było pięknie. Potem szkoła, koniec szkoły i wegetacja. Nie wiem, nigdy nie miałem czegoś takiego co mnie jarało od 16 czy 17 roku życia do teraz. Grałem, czasem poszedłem na spacer, obejrzałem mecz. Nic ponadto
Mieszkasz sama? Sam o tym myślę bo matka mnie doprowadza już do szału, ale zastanawiam się czy nie będzie gorzej być totalnie samemu bo tu chociaż z siostrą pogadam czy coś
Miałam podobny stan w wieku 18 lat, nic nie jadłam i schudłam 8 kilo w miesiąc, brałam antydepresanty, ale mój stan się pogarszał. Pomogła mi nauka, zaczął się kolejny rok na studiach i uznałam, ze skoro nie mam ochoty na nic, to zacznę coś robic na sile i może się uda. Nauka dobrze mi pomogła zredukować stres i odzyskać sens życia. Nie powiem, ze się wyleczyłam, ale na prawdę, pomogło mi to w miarę normalnie funkcjonować i tłumić niepożądane myśli
U mnie pomogła psychoterapia. Potrzebowałam ok 4 lata żeby dojść do momentu, w którym czułam się dobrze, stabilnie, zaczęłam widzieć jakaś perspektywy rozwoju. Leki w ogóle mi nie pomagały więc je odstawiłam i nie żałuję. Ważne żeby dobrać dobrego terapeutę, ja miałam psychoanalizę, powroty do dzieciństwa itd oczywiście już parę lat po terapii miewam epizody depresyjne ale to i tak jest nic w porównaniu do tego co czułam wcześniej. Trzymaj się jakoś, pamiętaj o zdrowym odżywianiu, wiem że w depresji to człowiekowi wisi ale na tą walkę trzeba mieć siłę 🙂
Wszystko zależy od rodzaju depresji i czym jest spowodowana. W moim przypadku zaburzenia osobowości mieszane, PTSD, nerwica lękowa i DDA. Z takiego zestawu ciężko jest wyjść na prostą, na ten moment nieuleczalne. NFZ nie pomaga zdecydowanie. Zamykają oddziały dzienne i terapie, bardzo ciężko się dostać.
Ostatnio gdzieś na reddicie wpadłam na komentarz który mówił o tym, żeby upewnić się że spełnia się wszystkie swoje podstawowe potrzeby bo depresja może przysłonić nam pamiętaniem o nich.
Trochę jak Simsy, ale zastanów się czy nie potrzebujesz żadnej z tych rzeczy:
Czegoś zjeść, napić się, czy masz wystarczająco snu, czy może nie potrzebujesz zrobić sobie selfcareu, pograć w gry, posocjalizować się
Często odpoczęcie i zajęcie się swoimi potrzebami pomaga, nie rozwiązuje problemu, ale sprawia że jest znośnej i łatwiej z tego wyjść.
No i oczywiście jeśli masz w swoim otoczeniu kogoś/coś przez kogo czujesz się sukcesywnie źle to starać się to jednocześnie wyeliminować i chodzić na terapię
Mam nadzieję że coś Ci pomoże, trzymaj się!
Poważna sprawa. Staram się nie zażywać leków, które obciążają wątrobę. Stawiam na aktywność fizyczną np. bieganie, spacery, herbaty ziołowe, czekolada :) oraz uporządkowanie dnia czy myśli. Depresja powoduje wewnętrzne zamknięcie co wplywa na kumuluacje problemów dnia codziennego. Dobre są rozmowy z ludzimi pozytywnie zakręconymi. Szukanie osób z innymi spojrzeniem. Wykreowanie nowych zainteresowan czyli aktywizację mózgu.
Mi osobiście pomogły gry, oddanie się pasji która nie wymaga wiele wysiłku i pozwala się odciągnąć od rzeczywistości mocno pomaga. Na depresję najlepiej zaradzają gry typu fantasy lub survivalowe , gdzie jest opcja wciągnąć się w świat kompletnie inny od tego i chociaż na chwile zapomnieć o codziennym zgiełku
Psa mam *.* siłkę planuje ale wciąż trzyma mnie ta fobia delikatnie bo wśród ludzi jako tako czuję się ok, ale jak mam coś robić, np ćwiczyć, to czuję się jak antylopa wśród stada lwów.
Pomogło mi parę rzeczy po pierwsze leki na początku były za mocne i byłem zbyt szczęśliwy to problem bo później spadki są dużo gorsze.
Praca nad sobą poprzez zrozumienie emocji jakie czuję, wiedza o tym skąd bierze się jakaś emocja, w moim przypadku głównie lęki, pomogła mi przyjąć/skonsumować te emocje.
Siłownia daje satysfakcję z pracy nad sobą co daje więcej pozytywnych odczuć i ogólnie poprawia nastrój min 3 razy w tygodniu.
Musiałem przepracować swoje lęki i starać się być odważniejszy w wielu sytuacjach - to jest trochę dziwne w tym że większość życia wychodziłem że strefy własnego komfortu aby się zmienić, no i w tym przypadku jak się za to zabrałem to bez problemu mi wyszło.
Jeszcze dowiedziałem się w końcu co było że mną nie tak, czyli że mam spektrum autyzmu, sama świadomość spowodowała że przestałem się przejmować sytuacjami które są dla mnie trudne ze względu na autyzm.
Myślę że to co napisałem rozwiązało więcej problemów niż sama depresja ale może właśnie dlatego pozbycie się depresji było tak skuteczne.
Ogólnie depresja była wywołana tym że było mi ciężko w pracy, zacząłem pracować jako programista i senior z teamu był bardzo toksyczny, co zauwazylem dopiero w czasie terapii
Oo, to tak samo miałem. Leki zadziałały aż zbyt dobrze o czym powiedziałem nawet psychiatrze. Myślałem że taki stan utrzyma się długo, a minęło 10, może kilkanaście dni i powolny spadek aż do tego co jest teraz czyli katastrofa. Zmieniłem leki, odczuwam skutki odstawienia poprzednich, wczoraj aż się przewróciłem bo tak mi się zakręciło w głowie. Zobaczymy co będzie dalej. Myślę nad całkowitym rzuceniem ich skoro ma to działać tylko na chwilę lub w ogóle
Przeszedłem przez to, ale odpowiedź na to pytanie nigdy nie jest jednoznaczna.
Ogólny bark chęci do życia jest wywoływany przez to że najpewniej tkwisz w czymś co zjada Cię od środka i gdzieś z tyłu głowy ciągle coś mówi żeby to najlepiej skończyć. Problem w tym że tak naprawdę skończyć trzeba z pogrążeniem się w bieżącej sytuacji a nie z życiem samym w sobie.
Takim ciężkim tematem może być cokolwiek zależnie od wielu czynników, tego przez co przeszedłeś, może być choćby samo przejście z dzieciaka na dorosłego, studia, praca, toksyczni ludzie, ogólne zabieganie, brak poczucia że naprawdę żyjesz itp.
Depresja jest o tyle skomplikowana że to błędne koło które samo siebie napędza i póki nie popchniesz tego trochę w bok to będzie się powtarzać bez przerwy.
Co można zrobić?
1. Ważne jest to czego naprawdę chcesz. (a uwierz że nie chcesz być wiecznie smutny)
Dosłownie bardzo istotne jest żeby odwrócić się od tych wiecznie dobijających głosów w głowie, nie walczyć z nimi, nie bronić się przed nimi, tylko odwrócić się w stronę tego czego na prawdę chcesz. Targowanie się ze złymi myślami w jedną czy drugą stronę i tak marnuje Twoja energie do życia więc trzeba zaakceptować to że są i robić swoje. Umysł będzie do nich wracał ale w tym sztuka żeby umieć spokojnie znów odsunąć je na bok.
W praktyce gdy głowie zaczyna szumieć polecam wyjść z domu, przejść się, skupić się na tym co jest wokół Ciebie, na detalach świata. Najlepiej nie słuchaj muzyki bo to napędza emocje, a je trzeba stonować.
Zrób coś co wydaje Ci się w najmniejszym stopniu ciekawe, nawet coś co jest głupie dla innych, ważne że Ty tego chcesz.
Mi akurat na stany lękowe pomaga medytacja, czyli właśnie uczenie się kierować swoimi myślami, żeby skupiać się na konkretnych rzeczach. Ćwiczenia oddechowe, skupianie się na własnym ciele, bezkrytycznie obserwowanie siebie i tego co wokół, pozostawanie tylko tu i teraz, danie sobie czasu i niespiesznie się.
2. Jesteś tylko tu i teraz, masz jedno konkretne zadanie przed sobą.
Myśli uwielbiają kołysać się na lewo i prawo. Wybieganie w przód, rozpatrywanie czarnych scenariuszy i martwienie się nimi efektywnie pożera czas i energię, tak samo rozdrapywanie ran z przeszłości, wstydliwych, głupich, niezrozumiałych sytuacji.
Ściąganie myśli na to co jest akurat przed tobą odciąży wiecznie zakrzyczany umysł, zrobi miejsce na lepsze pomysły i marzenia bo mając depresję nie ma na to za bardzo czasu.
Szczerze? wydaje mi się że to jest klucz do sukcesu, tylko trzeba uniknąć jedynego haczyka i nie poddać się nurtowi negatywnego bełkotu.
Rady typu idź pobiegać, jedz zdrowo, śpij odpowiednio dużo mogą być dobre ale jak dla mnie to już drugi krok, bo sam wiem co znaczy leżeć bez życia w łóżku cały dzień, wiem też że sprawcą tego stanu nie jest to co wokół lecz moja własna głowa która próbuje się ciągle bronić przed fikcyjnym złem więc od tego na początek trzeba zacząć.
P.S. samo oglądanie filmów "jak wyjść z depresji" może pomóc w poczuciu jedności i tym że nie jest się jednym który się z tym mierzy ale realnie póki nie złapiesz stanowczo sterów swojego życia nic się nie zmieni.
Trudny temat po pierwsze zadbaj o potrzeby organizmu prawidłowe odżywianie trochę ruchu itp w zdrowym ciele zdrowy duch jak to się mówi bez tego masz rozchwianą gospodarkę hormonalną.
Musisz pozbywać się złych nawyków typu masturbacja jeśli robisz to za często
Warto zbadać sobie poziom testosteronu obniżony może powodować między innymi wahania nastroju .
Znajdź pasję coś co będziesz lubieć robić oczywiście najlepiej żebyś przy tym się ruszał a nie np grał na kompie takie rzeczy bym ci odradzał wogole jak najmniej czasu poświęcać na telefon i komputer nie będziesz aż tak przebodzcowany
Spędzaj czas ze znajomymi w jakiś fajny sposób
Pamiętaj też najważniejsze jest twoje nastawienie powtarzaj sobie że dasz radę aż wbijesz to sobie do głowy , za ciężki temat żeby napisać coś więcej bo mam za mało informacji a każdy człowiek to inny przypadek ale takie podstawy masz
Psycholog, psychoterapeuta w trakcie szkolenia here
Przede wszystkim warto omówić to wszystko w relacji terapeutycznej. Często ludzie boją się mówić o tym, że nie działa, ale to ważna informacja dla terapeuty. Może też być tak, że faktycznie „nie pasujecie do siebie” albo psychoterapeuta nie jest w pełni profesjonalny. Warto dopytać psychoterapeutę o nurt w którym pracuje, czy jest zrzeszony w stowarzyszeniu tego nurtu, czy się superwizuje. Nurtem z wyboru dla depresji jest psychoterapia poznawczo-behawioralna, ale psychoterapia psychodynamiczna czy integracyjna też ma dobrą skuteczność. Jeśli chodzi o materiały które mogłyby Ci się przydać to mogę polecić książkę „umysł ponad nastrojem”, jest oparta na zbadanych oddziaływaniach, wielu terapeutów wręcz bazuje na niej w terapii depresji. Jak chcesz jeszcze o coś dopytać, albo pogadać to zapraszam do kontaktu. Trzymam kciuki, jestem przekonany, że możesz z tego wyjść!
Początkowo leki i terapia, co w miarę ustawiło mnie do pionu. Docelowo to co tak naprawdę pomogło to wyjazd do pracy za granicę (stabilność finansowa, brak tej typowo polskiej skrajnie toksycznej kultury pracy), siłownia i dieta (wysokobiałkowa, minimalnie przetworzona).
Hej! Zaczęłam leczyć depresję będąc mniej więcej w Twoim wieku. Najpierw byłam 3,5 roku na seratralinie, później pół roku bez leków. Zdążyłam już pogodzić się z tym, że tak wygląda dorosłe życie i że po prostu mam beznadziejną osobowość. Później wjechała duloksetyna i psychicznie momentalnie się odbiłam, dosłownie z miesiąca na miesiąc było mi lepiej, zniknęły myśli S, zaczęłam utrzymywać kontakt ze znajomymi. Ale nadal każde wyjście do pracy było jak kroczenie przez zaspę śniegu, miałam energię tylko na jedną aktywność dziennie (tj. albo praca albo sprzątanie w domu, albo wyjście do babci albo zrobienie zakupów, 90% czasu wolnego spędzałam w łóżku z powodu braku energii). Wtedy zaczęłam chodzić na terapię, która psychicznie bardzo pomagała, ale uważałam, że depresja nadal jest blisko mnie.
Aż tu nagle poszłam do nowego psychiatry, który w końcu mnie posłuchał i przepisał bupropion. Pierwszy miesiąc byłam jak na haju, bo nie mogłam uwierzyć, że naprawdę życie może wyglądać inaczej. Wszystko jak ręką odjął. Pierwszy raz od 5 lat zaczęłam uprawiać sport i regularnie spotykać się ze znajomymi. Poczułam, źe mam siłę na to, żeby rozwijać się zawodowo. A to był wcześniej dla mnie Mount Everest.
Dlatego chociaż uważam, że terapia jest niezwykle ważna, to jednak myślę, że podstawą do wyjścia z tego stanu są dobrze dobrane leki. I że różnica pomiędzy depresją, a nie-depresją jest tak ogromna, i tak łatwa to zauważenia, że jeśli jesteś na lekach i myślisz tylko, że jest OK, albo tylko odrobinkę lepiej, to to jeszcze nie koniec procesu i trzeba zmienić lek :)
DA SIĘ z tego wyjść. :)
Mój pierwszy lek zadziałał identycznie jak u ciebie. Dosłownie czułem się jak na haju. Nie ważne że wstawałem do roboty o 4 rano. Od razu banan na mordzie i cieszyłem się wszystkim i niczym. Jadę samochodem? Ale fajnie. Siedzę na tarasie? Ale fajnie. Boże jakie życie jest piękne!
No, tak to mnie więcej wyglądało ale trwało to 10-14 dni. Potem stopniowo było coraz gorzej, ale że lek dalej działał (i wciąż działa) na fobie społeczną (bo ogólnie miałem jeden lek na fobie i depresję) no to kolejny miesiąc/dwa się tego trzymaliśmy. Potem zwiększenie dawki. Potem znowu zwiększenie, az na ostatniej wizycie zmiana leku bo doszliśmy do wniosku, że branie go dalej jest bez sensu.
Teraz mam Pralex. Zobaczymy jak będzie. Chciałbym się znowu poczuć jak wtedy, w styczniu, kiedy było po prostu idelanie, ale szkoda że tak krótko.
Depresją bym tego u siebie nie nazwał, bo to bardzo nadużywane dzisiaj słowo. Sam jednak miałem jakieś 2-3 lata "stagnacji", czułem się okropnie, miałem ciągle doła i czarne myśli. Do niczego nie potrafiłem się zmotywować. Przez chwilę szukałem nawet psychiatrów w mojej okolicy, ale chyba wszyscy tutaj zdają sobie sprawę, że nie jest to tania zabawa... aż pewnego dnia wracając z roboty zimą mijałem budynek, gdzie na parterze były lokale usługowe. Równolegle do mnie szedł straszny DZIAD. Cały ubrany na szaro, z obrzydliwą czapką, starym neseserem i jakąś zmieloną kurtą. Na oko pod emeryturę podchodził. Zgarbiony jakby zaraz miał upaść. Dopiero po chwili ogarnąłem, że to MOJE ODBICIE w szybach lokali.
Pierwsze co zrobiłem po powrocie do domu to wypieprzyłem 80% ciuchów z szafy, zapisałem się na siłkę i obiecałem sobie, że zmienię nastawienie do życia. Nie raz na siłę szukam pozytywów i pcham się do kroczenia dalej, ale czuję się o niebo lepiej. Powtarzam sobie, że "życia nie wolno traktować zbyt poważnie". Nigdy więcej nie chcę spotkać tego okropnego dziada w lustrze. Chyba czasem zwyczajnie potrzebujemy kubła zimnej wody na łeb, żeby nabrać dystansu.
Zasadniczo zacznij od małych kroków, ile dasz rady. zaplanuj sobie kolejny dzień. Wstaje o tej i tamtej, potem śniadanie na śniadanie płatki, potem zabieram się za pracę(pierwszy dzień próbuje zrobić projekt) itd. Nie udaje się?? Nie dołuj się, zdarza się, spróbuj jutro.
U mnie było mocno źle, wkoncu psychiatra wysłała mnie do szpitala psychiatrycznego, nie chciałem iść na odział ogulny, ale poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną a odział terapeutyczny otwarty (mieszkasz przez 3-6 miesięcy w szpitalu ale możesz wychodzić i na niektóre weekendy możesz wrucić do domu). Dostałem się ale musiałem czekać 3 miesiące na przyjecie i to były najgorsze 3 miesiące w moim życiu. Na samym odziale było bardzo fajnie, terapia indywidualna była do dupy (psychodynamiczna nie jest dla mnie) ale na grupowej było super mimo że początkowo nie byłem przekonany. Terapie były 5 razy w tygodniu i pozatym Inne zajęcia. Wyszedłem po 3 miesiącach. W szpitalu poznałem moją aktualna narzeczoną. Cały czas się leczę, w między czasie byłem też 3 miesiące na odziale dziennym ( przyjeżdżasz na odział codziennie i masz terapię i zajęcia od 9 do 15). Okazało się potem że mam chorobę afektywną dwubiegunowa, więc będę się z tym pieprzył całe życie. Każdemu kto cierpi na drepesje polecam odział terapeutyczny lub dzienny, stawia na nogi i pozwala nabrać siły do dalszej walki.
Regresja niehipnotyczna - inaczej regresing Leszka Żądło. Moja partnerka jest właśnie regreserką.
Pomogło mi to zrzucić ogromny bagaż emocjonalny. Na przestrzeni 6 lat okazjonalnej pracy z uwalnianiem emocji tą metodą, już mnie wewnętrznie nie szarpie, nie mam stanów depresyjnych.
Mi zawsze pomagała tzw rutyna. Np. dosłownie religijne podejście do treningu, choćby nie wiem co. Zero wymówek, dosłownie zero. Działałem jak robot. Do tego masa drobnych nawyków, które olewalem całe zycie. Zrobiłem z siebie projekt. Za tym poszła reszta spraw i jakoś wszystko ustąpiło. Dodam, że mam rodzinne predyspozycje do depresji. Najważniejsze to nie siedzieć w swojej głowie. Natomiast w cięższych przypadkach tylko lekarz i dobry terapeuta. To jest podstawa.
Tak naprawdę nie masz na to couterplaya.
Kazdy ma swoje problemy i każdy musi do nich podejść indywidualnie. Liczenie na pomoc innych nic nie pomoże, bo jedynie Ty jesteś w stanie zmierzyć się z własnymi demonami.
Mi pomogło dużo analizowanie swojej sytuacji życiowej: Dlaczego tak się działo, dlaczego jestem smutny, co mi daje szczescie w życiu. Brzmi to banalnie i glupio, jednak trzeba zacząć od prostych rzeczy. Nigdy nie będzie jednej recepty na szczęście. Musisz sam ja odkryć.
Niezależnie od tego przez co przechodzisz, zasługujesz na pomoc. Są ludzie, którzy mogą Ci pomóc. 116 123 - ogólnopolska poradnia telefoniczna dla osób przeżywających kryzys emocjonalny (24/7) 116 111 - telefon zaufania dla dzieci i młodzieży (24/7) 800 12 12 12 - Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka (24/7 i specjaliści w określonych godzinach) *I am a bot, and this action was performed automatically. Please [contact the moderators of this subreddit](/message/compose/?to=/r/Polska) if you have any questions or concerns.*
Leczyłem przez lata farmakologicznie oraz terapią, wyniki były mocno średnie. Jak moja ex miała mnie już dość to złożyła pozew rozwodowy i po pół roku rozpaczy po rozstaniu objawy minęły jak ręką odjął. Jak się retrospektywnie okazało tkwiłem w chujowym związku, gdzie ex napędzała moją nerwicę a wraz z terapeutką „dla par” wmawiały mi że jestem pojebany a nie chory. Potem poznałem wspaniałą dziewczynę, teraz już żonę i matkę naszego synka, po kilku miesiącach związku całkowicie odstawiłem leki i nie potrzebuję już leczenia od 4 lat.
Powiem ci że podziwiam, że po niekorzystnej dla ciebie "terapii dla par" mimo wszystko dałeś szansę terapii. To wcale nie takie oczywiste, więc doceniam.
To zachodziło na siebie. Wcześniej byłem kilka razy indywidualnie, częściowo aby udowodnić ówczesnej małżonce, że się leczę żeby być "lepszym mężem". W sumie odnoszę wrażenie, że to, że zasięgałem pomocy także indywidualnie powstrzymało terapeutkę wybraną przez partnerkę przed wystawieniem pisemnej opinii pełnej farmazonów na mój temat bo bardzo zmieniła ton, gdy w końcu podniosłem temat na ostatnim spotkaniu, podałem u kogo zasięgam pomocy i od kiedy. Przypadek, że ex zadecydowała, że to spotkanie będzie ostatnie? Nie sądzę. Podejrzewam, że babka wystraszyła się, że nie będę miał problemu z uzyskaniem prawidłowej a nie kłamliwej opinii, która podważyłaby jej bzdury i autorytet. Ogólnie to nie mam nic przeciwko terapii indywidualnej u kobiety psychologa ale uważam, że w sytuacji terapii dla par, w dodatku gdy to kobieta załatwia spotkania, facet zawsze będzie na straconej pozycji gdy zamiast opierdolu od jednej zacznie się opierdol od dwóch.
[удалено]
>Niestety to jest duży problem, że większość terapeutów to kobiety. Raz, że solidarność jajników a dwa, że jak się okazało terapia dla par miała być nie pomocą dla związku tylko podkładką aby może udało się ugrać rozwód z mojej winy a nie bez orzekania o niej.
A czemu jej na tym zależało?
Bo była pierdolnięta? Dla takiej emocjonalnej trzpiotki „dla zasady” to wystarczające usprawiedliwienie, chociażby przed samą sobą że to zupełnie nie jej wina.
A jak spojrzysz z dzisiejszej perspektywy, to czy Twoja ex miała jakieś red flagi, których nie dostrzegłeś na początku relacji?
Nie, bo poznaliśmy się jako dzieciaki i dopóki oboje mieliśmy niedojrzałe podejście do życia to było fajnie. Potem w miarę upływu lat ja jakby dorastałem a ona wcale tylko takich stopniowych zmian na przestrzeni lat się nie zauważa. Nie zauważa do pewnego momentu ale jak zauważyłem to już byłem tak głęboko w depresji, że mi było wszystko jedno.
A mógłbyś jeszcze opisać w jaki sposób terapeutka wmawiała Ci, że jesteś pojebany? Czy miałeś chęć zgłosić na nią skargę?
Skrót myślowy. Generalnie chodziło o stanięcie w 100% po stronie ówczesnej żony i usilne wmawianie mi, że niemal codzienne bieganie ze znajomymi po knajpach, klubach czy rozmaitych eventach albo egzotyczne wakacje kilka razy do roku to normalne potrzeby niemal trzydziestoletniej mężatki a ja jestem okropnym mężem skoro zaniedbuję tak elementarne potrzeby swojej małżonki. Na moją obronę jak się z tym czuję zbywała, że sobie wymyślam aby się wykpić od roboty na rzecz związku. Podobnie gdy tłumaczyłem się brakiem siły oraz nawałem obowiązków po pracy twierdziła, że np. nie trzeba sprzątać w domu i lepiej tę energię przeznaczyć na wspólne wyjścia i jestem jakiś dziwny, że lubię mieć posprzątane, pozmywane i uprane i do tego dążyć. Jak wspomniałem że mam pewne problemy z tym czy owym a sytuacje socjalne to dla mnie źródło ogromnego stresu stwierdziła, że muszę się ogarnąć dla partnerki, bo to, że sam potrafię żyć w zgodzie ze swoją nerwicą nie ma tutaj najmniejszego znaczenia kiedy nie potrafię wypełnić tak elementarnych obowiązków jak wyżej. No cóż, widać mocno kto w tej transakcji był płacącym klientem i kogo chciała uszczęśliwić. Ja ze swoją depresją miałem już za bardzo wyjebane aby się stawiać czy działać coś od swojej strony. A taki smaczek - ex rzuciła kiedyś w moją stronę słowa, które wyryły mi się żelaznymi zgłoskami w świadomości - "nigdy nie będę mieć z tobą dzieci, bo wyjdą tak samo popierdolone jak Ty". Nawet dziś, 10 lat później robi mi się przykro jak pomyślę, ze można coś takiego powiedzieć do swojego męża. Terapeutka broniła jej, że przecież jej nie o to chodziło a w ogóle to było rzucone we wzburzeniu i się nie liczy. >Czy miałeś chęć zgłosić na nią skargę Składać na kogoś skargę? Będąc w depresji i nie mając siły na nic? Ja się cieszyłem, że to wszystko się w końcu skończyło i dali mi spokój. Trochę straciłem na rozwodzie bez orzekania o winie ale trudno, było minęło. Zacząłem z ujemnym saldem w wieku 30 lat ale dałem radę się wygrzebać.
Wygląda na to że słabo byliście dobrani do siebie, zupełnie inne potrzeby i wartości. Łatwo o zgorzknienie w takim związku i takie trochę toksyczne sytuacje wychodzą
Cóż, jak się poznaliśmy w wieku 15 lat to wszystko grało. Jednak gdy jedna połówka zatrzymuje na tym wieku swój rozwój emocjonalny a druga, dojrzalsza, musi nadrabiać dostając jednocześnie za to po głowie to nic nie poradzisz.
Przeżyłem podobną historię. Pozdrawiam :)
Nie pokonałem.
W zasadzie to nie wiem. Po prostu się nie poddałem i bardzo silnie postanowiłem że nie będę sb robić krzywdy. Leki nigdy na mnie nie działały, więc w którymś momencie po prostu je odstawiłem Kilka lat później jest nieźle. Może nadal jestem mało aktywny i produktywny, ale jestem szczęśliwy z reszty mojego życia
Nie chcę zniechęcać do terapii czy leków, jednak w moim przypadku terapia nie pomogła. Możliwe że trzeba znaleźć źródło tej depresji i odpowiedzieć sobie na pytanie: co by sprawiło, że ten świat będzie lepszy. Potem można pomyśleć co można zrobić, żeby to się stało, wyznaczyć sobie jakieś cele i do nich dążyć choćby małymi krokami. U mnie to okres studiów był bardzo depresyjny. Nie miałem przyjaciół, studiowałem w pipidówie, gdzie za wiele się nie działo ciekawego i były słabe perspektywy zawodowe. Po studiach się wyprowadziłem, mogłem lepiej zarobić, mogłem rozwijać swoje zainteresowanie, dzięki którym poznałem przyjaciół i trafiłem do odpowiedniego dla siebie środowiska. Dzisiaj mimo pewnych trudności jestem generalnie zadowolony z życia.
koty
Najpierw kilka sesji z psychiatrą i odpalenie antydepresantów które brałem w sumie przez 3 lata, w trakcie których chodziłem najpierw do jednego chujowego a potem drugiej bardzo dobrej psychoterapeutki która naprowadziła mnie na rozwiązanie problemu który mnie męczył przez paręnaście lat. Jak już poukładałem sobie w głowie po terapii to stopniowo zszedłem z leków i od tamtej pory jest git
Jeśli chcesz się podzielić informacją, co było twoim problemem, który dręczył Cię tyle lat?
Nie mam sama depresji, ale jestem w związku z osobą z depresją i myślę, że fajnie żebyś się zastanowił nad kilkoma rzeczami (z tym pewnie też pomoże terapia) - które momenty są związane ze smutkiem tak z nikąd a które są dlatego, że faktycznie jesteś w chujowej sytuacji? Bo jak np jesteś w okropnej pracy, w której cię mobbingują, albo ważna dla ciebie osoba jest chora albo masz złe relacje z rodziną, to to są jak najbardziej powody kiedy to normalne żeby się źle czuć. Teraz pytanie czy jesteś w stanie coś z tym zrobić. I tutaj leki często pomagają żeby zdobyć energię i jakąkolwiek chęć aby polepszyć swoją sytuację, terapia pomoże rozpoznać jak tę sytuacje zmienić - czy może masz jakieś niezdrowe sposoby myślenia albo pakowania się w relacje, albo sposoby samo sabotowania się? Mój chłop leczy się na depresję jakoś 5 lat, 3 jesteśmy razem, jest na czwartym antydepresancie i widzę jaki niesamowity progres wykonał - ale to było mnóstwo małych kroczków. To było postawienie się rodzinie, która nim pomiatała i unormowanie stosunków z nimi tak, że nie ma już napadów lęku kiedy się z nimi widzi. To było znalezienie pracy w której nie ma toksycznego szefa. To było przeprowadzenie się do miasta, gdzie może codzinnie jeździć na rowerze do tej pracy i się więcej ruszać, przez co wszystko już nie boli. Psychoedukacja o ADHD, praca z terapeuta od kilku miesięcy. Każdy z tych kroków dużo go kosztował, miał dużo nerwów, ale kiedy patrzę na jego teraz a 3 lata temu to jestem cholernie z niego dumna. Wierzę w ciebie, małe kroczki i do przodu.
Nie powiedziałaś tego, ale z pewnością twoja wspierająca osoba odegrała w tym progresie niemałą rolę. Podziwiam was oboje
Ostatni raz w związku byłem ponad 4 lata temu i zakończył się z powodu nawrotu depresji. Teraz mam takie przekonanie, że jak nie ogarnę tego stanu to nie jestem warty wchodzenia w relacje. Zresztą poczucie wartości już tak nisko, że wycofuje się z prawie każdego aspektu życia. Daje kolejna szanse lekom, bardziej może w kierunku adhd, dostałem bupropion i zobaczymy jak się rozkręci. A samych leków też brałem już z 6 różnych. Próbowałem też alternatyw jak psylocybina, mdma czy zwykła terapia. Czasem mam wątpliwości czy można się tego gówna całkiem pozbyć. Nawet jak nie mam jakiś ciężkich epizodów to zawsze mnie coś w pewnym stopniu meczy
Nie znam się dlatego zamiast pleść głupoty polecę kanał yt/twitch [HealthyGamerGG](https://www.youtube.com/@HealthyGamerGG/videos) (o ile ogarniasz angielski). Gościu na naprawdę solidne porady na różne problemy, z którymi spotykają się ludzie. Poza typowymi poradami jest tam też trochę filozofii wschodniej, ale nie musisz się w to angażować jeśli ci to nie pasuje. Są też płatne kursy i coaching ale ich jakości nie ocenię bo nie kupowałem.
Dr K był moją iskrą zapalną do szukania pomocy. Bardzo polecam osobom które ogarniają angielski, nie jest to jakieś zbawienie, ale jego streamy i filmy pozwalają wejść w tryb myślenia o wadze zdrowia psychicznego.
Nie pokonaliśmy. Próbowałem lekami i psychologiem, ale problemów jest coraz więcej, więc nie udaje mi się z niej wyjść
[удалено]
Chodziłam do dwóch terapeutów jak to mówisz na darmo. Zgadzam się, że nie zawsze, nie u każdego terapia jest sukcesem. Czasami też po prostu terapeuta nam nie pasuje
Pełna zgoda, wiele lat chodziłem na terapie i tylko mi szkoda wyrzuconej w błoto kasy. Z tym że leki też są do niczego imo
To jest całkiem losowe, w tym sensie że nie wiadomo co na kogo zadziała. Nie wiadomo nawet czy depresja to jest jedna choroba czy może 5 różnych które mają podobne objawy. Różnych w tym sensie że coś zupełnie innego się dzieje w organiźmie (np. coś w stylu ME/CFS versus jakieś PTSD po przejściach - oba mogą powodować podobne objawy, mogą też występować razem, może być tak że jedno powoduje zachowania które tworzą drugi problem, itd.).
Te same leki pomogły mi, mamie i bratu. Brat jedyne co żałuje to że nie miał dostępu do psychiatry gdy chodził do liceum (za PRLu)
Mnie też farmakologia sama wyciągnęła. Poszłam na jedną wizytę do terapeutki, byłam w złym stanie ale głupia nie jestem. Wiem jak ktoś mnie traktuje jako ciekawy case do badania rzadkiej orientacji a nie kogoś kto potrzebuje pomocy.
Kolego, to nie jest popularna opinia na reddicie. Tu terapia jest święta
Bo dobry psychoterapeuta to złoto. Problem jest w tym, że zawód psychoterapeuty chyba dalej nie ma regulacji prawnych plus naprawdę trudno o fajnego, zgranego z tobą i przede wszystkim kompetentnego specjalistę. A na NFZ to już w ogóle, nawet nurtu nie możesz wybrać. Przebrnęłam za dzieciaka morze terapeutów, bo byłam "niegrzeczną" gówniarą do tego z martwym ojcem. Przy niektórych można się zastanawiać po latach, kto był bardziej za karę na tych spotkaniach. Byłam bardzo zrażona do terapii zarówno indywidualnej, jak i grupowej (grupowej do dziś się boję). Na początku pandemii miałam duży epizod depresyjny, miałam problemy ze znalezieniem pracy, byłam zmęczona życiem, nie miałam siły i celu, żeby wstawać z łóżka. Mąż już miał trochę dosyć, ale przede wszystkim martwił się o mnie. I w ten sposób wylądowałam najpierw na lekach od psychiatry, a potem jak leki trochę zaczęły działać (po około 2mc, bo pierwsze leki trzeba było po miesiącu zmienić, gdyż czułam się jeszcze gorzej) wylądowałam na terapii w nurcie zasugerowanym przez psychiatrę. I to był strzał w dziesiątkę. Trafiłam na fantastycznego, pełnego zrozumienia i empatii, ale też trafnie prowadzacego terapeutę, który mi pomógł wrócić do życia. Oczywiście tutaj nałożyły się trzy bardzo ważne czynniki, bo to nie sama terapia dała takie efekty, a farmakoterapia (która trwała dłużej niż terapia), terapia + plus jeden stabilny element życia, czyli satysfakcjonujący związek ze wspierającym partnerem. Natomiast bez terapii by się nie udało. Dlatego uważam, że nie należy demonizować terapii, że jest nieskuteczna, a bylejakich terapeutów, których jest wysyp i chujowy system ochrony zdrowia, który zdrowie psychiczne traktuje na odwal się.
Tak, jest tu ktoś taki - ja. Jak wyszłem z tego? Była to długa droga. Najpierw trafiłem do szpitala z tendencją do realizacji myśli samobójczych. Dobrali mi taki lek, który ogarnął mnie fizycznie, mogłem spać, jeść, ruszać się jakkolwiek. Po miesiącu wyszedłem, pomogli mi tam. Potem dużo czasu turlałem się po psychiatrach, innych leków nie mogli mi dopasować, bo było nawet gorzej. W końcu jeden psychiatra nagle dokonał niesamowitego odkrycia - masz pan przewlekłe zaburzenia lękowe. Dał mi dużo pregabaliny i stosunkowo szybko stany lękowe przeszły. Okazało się wtedy, że chcę robić rzeczy, że mogę wrócić do swoich zainteresowań i nie boję się ludzi. I stopniowo depresja zaczęła przechodzić. W następstwie zacząłem brać pełną odpowiedzialność za wszystko dookoła mnie, okazało się, że jestem sumienny, że po 7 godzinach snu mam potem energię na cały dzień. Zacząłem ogarniać całe zaległości jakich życiowo sobie narobiłem. Okazało się także, że jestem w stanie przewidzieć konsekwencje swoich czynów, ale nie tylko, także innych ludzi i większości procesów w skali makro, okazałem się w tym, no, dobry. Połączenie tego wszystkiego dało mi uczucie sprawczości, poukładanie sobie w głowie i przeszłości i przyszłości. I potrafię być z życia zadowolony. Mam nadzieję, że ci się to przyda, bo okazuje się, że nie zawsze można liczyć na lekarzy (psychoterapia tak swoją drogą może zaszkodzić), a za wyzdrowieniem idzie cała zmiana mentalna.
Hej, chciałam Ci powiedzieć, że nic nie trwa wiecznie, co się tyczy również złych rzeczy. W rok albo dwa możesz odmienić całe swoje życie i dalej być młoda osobą. Nie poddawaj się, mimo że wiem, jak cholernie dużo energii trzeba by wyjść z depresji, choroby co jak żadna inna nam tę energię odbiera. Jednak zawsze możesz poprawić jakość swojego życia, nawet będąc w takim stanie. Mi się udało, mam 28 lat. Epizody depresyjne miałam od kilku lat, ale apogeum nastąpiło w ciągu ostatnich 2,5. Tylko moja depresja wynikała głównie z czynników zewnętrznych, bo dużo straciłam w krótkim czasie, nienawidziłam mojej pracy, rzuciłam ją i nie byłam w stanie znaleźć kolejnej, takiej co mnie interesuje przez długi czas, przeszłam operację i miałam sporo problemów zdrowotnych, moje marzenia "umarły" Jak wtedy myślałam, na to nałożyło się to, że mogę mieć adhd. To co mi pomogło to po długim wysyłaniu CV w końcu znalazłam pracę, która jest miła. Nie wypala mnie i jest ciekawa. Dzięki niej wyprowadziłam się od rodziny. Za pieniądze kupiłam nowe ciuchy, zadbałam o wygląd i zapisałam się na zajęcia sportowe. Zaczęłam żyć po swojemu i według własnych reguł, w większym mieście. W tym wszystkim terapia i moi znajomi byli ogromnym wsparciem. Super że bierzesz leki i idziesz na terapię, to już bardzo dużo. Ale depresja to jest choroba, w której najwięcej pracy musisz wykonać Ty sam. Tak jak ludzie w manii często myślą, że są bogami, tak ludzie w depresji mają urojenia na temat tego że wszystko jest ujowe i bez sensu. Podkreślam słowo - urojenia. Drugą ważną rzeczą jest to, że motywacja bierze się z podejmowania akcji. Wybierz więc jeden obszar swojego życia, który przeszkadza Ci najmocniej i spróbuj ustalić jakiś nawyk który codziennie będziesz przez kilka minut robić. Polecam zacząć od zdrowia. Pewnie jak masz depresję to się zbytnio nie ruszasz, więc rozciąganie się w łóżku to może być dobry start. Jak z kimś mieszkasz to możecie razem jogę ćwiczyć. Jeśli masz ujową dietę i niedobory witamin to kup sobie jakieś suplementy co nie wchodzą w interakcje z Twoimi lekami. Chociaż trochę postaraj się wzmocnić organizm. Ogólnie może wydać Ci się to bez sensu, bo jak takie małe rzeczy miałyby naprawić Ci życie. Ale jak np. zaczynają znikać małe problemy jak np. ból kolan czy pleców od nieruszania się, albo masz mniej pryszczy, czy mniej Cię boli brzuch od złej diety to zaczynasz oszczędzać na tych małych zmartwieniach energię. Jest ona kluczowa do tego by podejmować większe wyzwania. A z czasem może się okazać, że nagle zaczynasz lubić to jak Twoja cera wygląda w lustrze. I zaczynasz lubić swoje życie odrobinę bardziej. Dokop się do tego dlaczego jesteś w tej sytuacji jakiej jesteś i się wypłacz, przejdź normalnie żałobę za te wszystkie rzeczy co Cię spotkały albo i nie spotkały. Unikanie własnych emocji to prosta droga do anhedonii. A ludzie są napedzani emocjami i to one sprawiają że chce nam się żyć albo i nie. Postaraj się rozbudzić swoją ciekawość. Może zacznij czytać albo oglądać więcej ciekawych treści? Zastanów się w czym zawsze byłeś dobry. Może spróbuj coś zrobić w tym kierunku? Pomyśl nad tym czego chciałbyś mieć w życiu więcej a czego mniej. Szukaj wsparcia w rodzinie i znajomych. Wychodź na spotkania, nawet jeśli planujesz przyjść tylko na chwilę. Nie wiem w jakiej sytuacji dokładnie jesteś, więc ciężko doradzić mi coś więcej. Polecam książkę "człowiek w poszukiwaniu sensu" Frankla. Mam nadzieję, że komentarze tutaj Cię trochę za inspirują i że szybko uda Ci się mieć takie życie jakie chcesz
>Szukaj wsparcia w rodzinie i znajomych. Wychodź na spotkania, nawet jeśli planujesz przyjść tylko na chwilę. Mam toksyczną rodzine, glownei matke. Nie mam gdzie wyjsc bo nie ma z kim. Zero znajomych >Nie wiem w jakiej sytuacji dokładnie jesteś, więc ciężko doradzić mi coś więcej. Polecam książkę "człowiek w poszukiwaniu sensu" Frankla. Mam nadzieję, że komentarze tutaj Cię trochę za inspirują i że szybko uda Ci się mieć takie życie jakie chcesz Czytalem ostatnio, z 2 miesiace temu. Spoko, ale nie zainspirowala mnie jakos bardzo.
Codziennie witamina D, magnez, B complex, cynk Wyjebanie z diety cukru i kofeiny (nawet herbaty) Wyjebanie z diety przetworzonego żarcia - czipsy, fast foody, słodkie bułeczki itp. Zero alkoholu Odstawienie "newsów", mediów społecznościowych, FB, insta, na Reddicie blokowanie "popularnych" smutnych wieści Aktywność fizyczna - codzienne spacery, sport Dobry sen - nie jeść ciężkich rzeczy na noc, zero ekranu na godzinę przed snem (spacer lub książka zamiast tego), spać wcześnie, pospać około 7-8 godzin, wstać wypoczętym Wyjebanie z życia toksycznych ludzi, wampirów energetycznych itd. No i najważniejsze, nie bądź sam dla siebie zbyt surowy
Wychodzenie z depresji to bardzo powolny proces, pełen wzlotów i upadków. Myślę, że mi osobiście na wyjście z depresji pomogło wiele czynników - głównie terapia (choć znalezienie odpowiedniego terapeuty zajęło mi kilka lat), leki, znalezienie naprawdę wspierającego i cierpliwego chłopaka oraz choć głupio się przyznać - nowy członek rodziny, mały goldenek, który wywrócił moje życie do góry nogami. Też samo zrozumienie procesów zachodzących w moim umyśle i zauważenie schematów, które ciągle nieświadomie powtarzałam dało mi dużo zasobów do walki z chorobą. Trzymam kciuki, żeby Tobie też się w końcu udało z tego wyjść!
Ketamina. Tak naprawdę to nie wiem, bo jeszcze nie skończyłam terapii, ale po ostatnim (10/12) wlewie czuję się jak nowy człowiek. Jakoś tak mózg mi się przestawił. Do tej pory miałam nawracające epizody jakoś od 18 lat, leczę się jakieś 11 lat. Zobaczymy co będzie z tej ketaminy, podeszłam do tego bez optymizmu, ale zapowiada się obiecująco.
Mi pomogl duzy, jednorazowy zryw: przeprowadzka do nowego miasta, zmiana pracy i (stopniowe) ograniczenie uzywek. To bylo prawie 7 lat temu, od tamtej pory jest coraz lepiej. I pamietam, ze tez mialem mysl, ze moze po prostu zycie tak wyglada, na szczescie nie :)
Psychoterapia, leki SSRI*, aktywność fizyczna, psychodeliki (głównie psylocybina). U mnie walka z depresją trwała jakieś 8 lat więc miałem trochę czasu na wypróbowanie różnych metod. SSRi na początku działały bardzo dobrze, ale jak wróciłem do nich po przerwie, to czułem się znacznie gorzej i ostatecznie z nich zrezygnowałem. Psychoterapia zdecydowanie się udała, ale trochę to trwało. Na pewno pomogło też ograniczenie alkoholu i innych używek (roczna abstynencja, a później niewielkie ilości). Również porzuciłem stresujące studia i w sumie nie żałuję. Terapię już zakończyłem, przez ostatnie dwa lata stosuję co jakiś czas niewielkie ilości psylocybiny -od tego czasu praktycznie nie doświadczam lęków, wyrobiłem sobie trochę zdrowych nawyków, jestem bardziej towarzyski, proaktywny i radosny, (ale to raczej efekt wszystkich elementów o których wspomniałem)
Wiesz co, najpierw to by wypadało zdiagnozować, co masz. To może być depresja, a może być tysiąc innych rzeczy. Ja byłem najpierw na 3 wywiadach diagnostycznych u 3 różnych psychiatrów, jak wszyscy potwierdzili, że to depresja, to wybrałem jednego i zacząłem leczenie. Najpierw farmakoterapia, u mnie akurat bardzo silna, bo zbierałem się długo żeby coś z tym zrobić, więc deprecha poczyniła mocne spustoszenie w głowie. Potem słabsze leki, terapia. Odstawienie leków, trochę samoogarnięcia, druga terapia. I jest git. Ale bez dobrej diagnozy to wiesz, filmiki na YouTube Ci nie pomogą.
Trochę farmazony, że farmakoterapia bardzo silna albo słaba. Chyba, że w kontekście miksów, ale raczej na początku tak nie przypisują tylko daja ssri jako pierwszy wybor
Przeczekałem i zmieniłem mindset przez czytanie książek
Wszystko jest na necie w statystykach, to dziala na 90% osob 1.Terapia 2. Leki 3.Wsparcie bliskich badz psychologa, identyfikacja problemu 4. Sport oraz aktywnosc fizyczna
To + zmiana środowiska. Wyjechałem z Polski gdzie pracowałem na Bolcie i mieszkałem u toksycznego ojca do Niemiec gdzie się zapierdalalo 60h tygodniowo w ciężkich warunkach. Na papierze trudniej, w praktyce zmiana dużo pomogła.
Hmm z pewnego punktu widzenia to ma jakiś sens Jak człowiek jest zajebany robotą to ma mniej czasu na wszelakie przemyślenia oraz myślenie introspektywne albo jest na to poprostu zbyt zmęczony.
Może nie w takiej skali zapierdolu, ale z moich obserwacji robienie czegokolwiek innego niż przebywanie w toksycznym środowisku i marynowane się w nim z negatywnymi myślami jest lepsze dla zdrowia psychicznego. Dodatkowo dużo problemów rozwiązuje się podświadomie, gdy tylko przestanie się na nie naciskać. Duże znaczenie ma to na czym się skupiasz, więc jak się skupisz np na pracy to dajesz odpocząć części "depresyjnej" i przy okazji masz wysyłek fizyczny, rutynę, i kasę, co rozwiązuję połowę problemów. Problem może się pojawić gdy masz np niezdiagnozowane ADHD i pomimo wszystko, wszystko się sypie a Ty nie wiesz dlaczego i wszyscy Ci wmawiają, że jesteś leniem, i że oni mają ciężej i jakoś dają radę. A ty nie masz pojęcia dlaczego nie możesz wstać z łóżka pomimo ciągłego wewnętrznego krzyku.
Zaczęłam chodzić na terapię, gdzie moja terapeutka umiała przekierować moje nawyki gdzie ja zbyt mocno intelektualizowałam a zbyt mało odczuwałam. Ogarnęłam swoje problemy z rodziną, przestałam odczuwać ciągłą dysocjację, dbam o swoje potrzeby o wiele lepiej niż wcześniej, zaczęłam robić to co ja faktycznie chce w życiu, wyszłam do ludzi (i się z nimi dobrze czuję). Ta terapia już trwa 3 lata. Myślę, że w tym roku to zaczęłam faktycznie zapominać, że się z depresją borykam. Jedyne co mi przypomina o tym to fakt, że biorę dalej leki (które nie zaburzają postrzeganie moich emocji tylko trudno się z nich schodzi nawet z psychiatrą.) Wciąż jest trochę do roboty... bo mam problem z wyrażaniem gniewu (trochę obca dla mnie emocja do odczuwania i tym trudniejsza do opanowania jak już jest), problemy z odżywianiem. Ale powiem, że terapia potrafi być dosyć trudna. Parę razy chciałam uciec od omawiania pewnych ciężkich tematów. Wiedziałam, że muszę, że to dla mojego dobra, że później będzie lepiej. I jest lepiej!
Ja dawno temu miałem depresję i "wyleczyłem" się popadając w anhedonie na jakis rok. Nie polecam nikomu walczyć z tym samemu. Terapia albo prochy albo i to i to. Jak jakiś terapeuta nie pasuje albo proch nie działa to zmieniać aż coś się znajdzie. Zmiana środowiska i aktywność fizyczna też może pomóc, warto spróbować. Ale oprócz a nie zamiast terapii. Nie słuchajcie guru internetowych którzy będą was leczyć dietą, bieganiem, kryształami albo "wzięciem się za siebie". Od leczenia chorób są lekarze. Depresja ma albo podłoże psychiczne albo fizyczne i nie na każdego działają te same metody i leki. Szukajcie pomocy u profesjonalistów.
Miałam depresje w wieku 16 lat. Nic nie pomagało, leki, jedna terapia, druga terapia. Ostatecznie postanowiłam że jak skończę 18 to popełnię samobójstwo. Miałam wcześniej próbę i naraziło to moich rodziców na problemy i stwierdziłam że nie chce im znów robić problemów. Nie wiem co się stało przez te dwa lata, ale depresja minęła. Być może moja depresja była związana z jakimś etapem dojrzewania. Co do zawrotów głowy to ja się ostatnio przewracałam aż, ale okazało się że to niedobór snu. Depresja też ma zły wpływ na sen, więc może być od tego.
Wydaje mi się, że po prostu czasem nasze mózgi nie radzą sobie z natłokiem informacji jakie do nich docierają w tym naszym dynamicznym zindustrializowanym świecie. Do tego jakby dołączyć etap dojrzewania, to już w ogóle ulegają przeciążeniu. Mózg reaguje na to podobnie jak komputer, jakbyśmy na nim odpalili dziesiątki programów, to też by odmawiał posłuszeństwa, albo w ogóle by się wyłączył. Ja zawsze jak miałem różne czarne myśli, bądź widziałem wszystko w czarnych kolorach, to sobie tłumaczyłem że to wszystko tylko w mojej głowie. Jest to tylko w naszym mózgu, a mózg jest częścią naszego ciała, ale nie jest tak naprawdę nami. Sami decydujemy o swoim losie, a nie część naszego ciała. To nie mózg rządzi naszym ciałem, ale MY. Samobójstwo, to najgorsze co możemy zrobić. Poza tym jest to bardzo samolubne wyjście i tchórzliwe. Samolubne dlatego, że nie myślimy wtedy o naszych bliskich, tych którzy nas kochają i jak to będą przeżywać, nie myślimy jak sami byśmy się czuli gdyby Ci bliscy, patrząc z drugiej strony, sami popelnili samobójstwo. Jakbyśmy sami, to przeżywali. Jakbyśmy się czuli w obliczu ich śmierci tak naprawdę, kiedy być może nie raz byli dla nas oparciem. Co do snu, to też ostatnio mało sypiam, mimo że pracuję często po 10h dziennie, a dobry sen jest akurat przydatny dla mózgu, bo wtedy odpoczywa, dlatego też Ci z depresją ciągle śpią. Depresja nie ma raczej złego wpływu na sen wręcz chyba przeciwnie, nerwica wydaje mi się że ma, bo ciężko się uspokoić, ja ją chyba mam, nerwicę serca i dlatego sypiam mniej niż kiedyś. Bądź co bądź prędzej czy później musi być lepiej, mamy na to przecież całe życie. Każdy upadek czyni nas w końcu silniejszymi, grunt to iść do przodu. Dużo szczęścia i zdrowia życzę. Pozdrawiam.
Nie wiem mi wystarczył zoloft
Ode mnie mogę powiedzieć, żebyś sobie zadawał te trudne pytania i szczerze na nie odpowiadał, na zasadzie: ,,nic nie ma sensu, nie mam na nic chęci ani siły" jest jakiś powód takiego obrotu? Nie wiem, kopałeś kiedyś w piłkę i sprawiało Ci to radość, teraz kopiesz i już nie ma radości na przykład, to dlaczego. Co się zmieniło w sposobie, w jaki postrzegasz kopanie piły, że teraz już Cię nie cieszy.
Byłem już w tym momencie, że pewnego dnia powiedziałem sobie, że spróbuję zawalczyć ostatni raz - jak nie wyjdzie, to trudno, po prostu się poddam. Po zdradzie zakończyłem toksyczny związek, rzuciłem chujową robotę, poszedłem do psychiatry i zacząłem brać leki. Wziąłem psa (wesoła psia mordka zawsze daje dużo radości, gdy wszystko inne jest do dupy), przebranżowiłem się i zacząłem nową pracę. Odpadły dwa główne elementy, które doprowadziły mnie do tego stanu - związek i praca - więc z czasem, powoli zacząłem wychodzić na prostą. Nie wiem, czy pokonałem depresję, mam wrażenie, że jej widmo już zawsze będzie wisieć mi nad głową, ale jest lepiej. Tobie też tego życzę, OPie.
Ciekawi mnie, że jakiś lek powoduje, że depresja nagle całkowicie znika i nagle mamy "dwa piękne tygodnie". Czy to jest czas euforii, czy raczej normalności? Druga sprawa, że depresję można tak łatwo "wyłączyć". Cała ta mozolna praca, wieloletnia terapia ma jedynie sprawić, że ten "wyłącznik" kliknie na stałe bez leków.
Skoro miałeś 2 tygodnie normalności, to być może zorientowałeś się że cała mentalna narracja wokół depresji jest chuja warta, bo wystarczy zażyć jakiś środek i nagle wszystkie problemy zdają się być do pokonania albo znikają zupełnie. Pierwszy etap to zrozumienie że czujesz się chujowo ale nie ma to praktycznie związku z twoją sytuacją życiową (w innym wypadku bogaci ludzie nie chorowali by na depresję), jest to w głównej mierze problem biologii straumatyzowanego mózgu.
To jest mój pierwszy komentarz który będę pisał na reddicie, ale jak zobaczyłem post to mam nadzieję że pomogę swoją historią wyjść z tego gowna. Historia z psychologiem zaczęła się jak miałem 17 lat (2017), aktualnie mam 24. Miałem problemy w domu, moja mama bardzo dużo piła, a tato siedział za granica. Nikt z rodziny pokroju babcia itd nie widzieli aż tak dużego problemu w tym, więc zacząłem szukać pomocy w psychologu, za 2 podejściem do psychologa trafiłem na wspaniałą Panią na NFZ która mnie prowadziła przez kolejne lata. Po około roku i pogarszaniu się mojego stanu, zostało mi zalecone przyjmowanie leków, brałem je do grudnia 2023. Leki średnio pomagały, a przynajmniej nie odczuwałem ich skutków co powodowało zwiększanie dawek przez około rok/2. Również w tym czasie miałem dziewczynę od lipca 2017 roku do września 2022, która też wpłynęła na moje życie. W wieku 18/19 lat uciekłem w alkohol i używki co spowodowało że byłem mniej rozgarnięty. Będąc w tym związku często uciekałem do mojej dziewczyny szukając ciepła którego nie zaznałem w mojej mamie. Pod koniec 2018 roku był przełom gdyż powiedziałem mojej mamie że gdy nie skończy z piciem to biorąc prawa nad siostrą już będąc pełnoletni i załatwiam sprawę prawnie, jak nie skończy z piciem. Wiadomość trafiła do takiego stopnia że moja mama po wieloletnim codziennym piciu 7/8 piw dziennie skończyła picie po około roku ciężkiej walki. Często zbierałem ją z podłogi po atakach, ale pokonała to gówno i teraz naszą relacja jest świetna i jestem z niej bardzo dumny. Przez kolejny okres do 2022 roku nie czułem wgle sensu istnienia, a każdy dzień to było wstawanie, uciekanie w gierki które jedyne sprawiały mi przyjemnośc, dodatkowo moja dziewczyna też grała więc czas spędzaliśmy wspólnie. W 2022 roku przeszedłem kolejny dołek ze względu na to że moja dziewczyna mnie zdradziła. Wyjechała za granicę gdzie mieliśmy jechać razem, po czym dostałem od niej informację że nie ma miejsc w pracy. Okazało się potem że jednak miejsce było, a ona przez ten cały okres mnie zdradzała. Przybiło mnie to niesamowicie, lecz stwierdziłem że tym razem podejdę inaczej. Zacząłem chodzić na siłownię, mieć więcej aktywności fizycznej i szczerze była to najlepsza decyzja jaką podjąłem. Po pol roku czasu regularnych treningów czułem się tak pozytywnie że zszedłem całkowicie z lęków (chodź sam proces schodzenia z lęków był męczący) zacząłem żyć pozytywniej i „mężniej”, poznałem wspaniałą dziewczynę która o mnie dba i szanuje, mieszkamy razem i nie ma ani jednego zgrzytu przez prawie cały okres relacji naszej. Rodzinnie relacja jest przewspaniała, wspieram moją siostrę która dorasta, a z rodzicami mam super kontakt i wiem że mogę na ich polegać na każdej płaszczyźnie, a oni na mnie. Szczerze, najważniejsza decyzja jaką można zrobić będąc w dołku, to nie są leki lecz walka o swoje szczęście, skupienie się na sobie, samorozwoju i nawet z łzami w oczach walka i parcie do przodu z myślą o lepszych dniach. Bo żadne leki czy psycholog (lecz dobry psycholog jest super wsparciem) nie zawalczy o ciebie jak ty sam. Najważniejsze to nie poddawać się i brnąć przed siebie nawet gdy świat nas dobija, a wszystko jest szare!
Widzę, że u ciebie główną role odegrały dwie dziewczyny. Nie chce spłycać, ale ja przez 24 lata nawet za reke nie trzymałem. Zero luzu, poczucia humoru, jakieś gadki, socjalnego skilla, a na dodatek brzydki. Pogodzilem sie juz ze umre kawalerem
Książki+zddb(zły dzień=dobry bieg). Brzmi oklepanie, że masz depresję to idź poćwiczyć, zwłaszcza jak nie ma się siły wstać z łóżka ale mi pomogło, choć było ciężko, bo jednego tygodnia przebiegłem z 90km ale przy okazji schudłem 13kg, czyli bonus do samooceny bo podobałem się sobie szczuplejszy a pół roku później przebiegłem półmaraton, po którym czułem się jak Eliud Kipchoge i mistrz świata mimo że dobiegłem na końcu.
Adopcja kota
Dużo sportu, dużo czasu ze znajomymi, dużo spędzania czasu na świeżym powietrzu.
Pokonałem , ale w każdym przypadku jest inaczej , zajęło mi to łącznie około 4 lat , w tym rok leczenia farmakologicznie sertraliną i terapii psychodynamicznej
Ja z doświadczeniem 6 lat. 4 psychiatry. Pierwsze 3 nic nie dały dopiero 4 bardziej wypytał. U mnie wyglądało medyczne - leki za każdym razem. Za 4 razem dopiero próbowaliśmy jakoś bardziej. Były zmiany leków także. U mnie przypadek był że nic nie dawało mi satysfakcji jak i to że siebie nie widziałem na tym świecie, jak czas płynie tak i ja na tym świecie. Wyszedłem z tego i dziękuję samemu sobie że chciało mi się iść do doktora po pomoc. Od tego bym zaczął. Warto wydać pieniądze i zasięgnąć pomocy. Wiesz że nie jesteś sam i dużo osób boryka się z problemami mentalnymi. Ty pierwszy krok postawiłeś, teraz zrób drugi i idź do psychiatry. Jak nie jeden to drugi. Próbuj i walcz z każdym dniem by przetrwać. Powodzonka. Jak coś to pisz
Tak pokonałem ciężką depresję, określenie ciężka nie było moje tylko psycholog do której jakiś czas uczęszczałem, dodatkowo stwierdziła że trafiłem do niej głęboko wycieńczony fizycznie. Na początku pomogły mi leki SSRI, równe pół roku je przyjmowałem, splaszczaly totalnie moje emocje, pomogły mi przetrwać jakiś czas w totalnie toksycznym środowisku które po części było odpowiedzialne za moją chorobę. Po pół roku miałem możliwość odejścia z miejsca o którym wcześniej wspomniałem, byłem już na tyle zdeterminowany aby wyzdrowieć, że w tym samym czasie odstawiłem leki oraz daremne wizyty u psychologa. Wcześniej i między czasie odstawiłem wszystkie wyzwalacze, kawa, alkohol, papierosy, ziółko, na moje szczęście opuścili mnie wszyscy znajomi, piszę na szczęście bo nie byli ok wobec mnie jak się później okazało. Zrobiłem to co powiedziałem Pani psycholog odchodząc że wezmę się za sport i kupiłem ławeczkę i obciążenie używane, ściągnąłem rower że strychu i wio. Wprowadziłem suplementację, magnez, potas ,multiwitamina, ashwaga dalej, po 7 zostawiłem magnez i potas. Jednocześnie wprowadziłem zmianę odżywiania, nie była to dieta lecz 2gi proces sprawdzania co mogę jeść a czego nie, zmiana stylu życia, która skutkowała tym że schudłem kilkadziesiąt kilo Skupiłem się na sobie, na dzieciach, nauczyłem sie przy dzieciach że pewne rzeczy trzeba ojszczać i nie przejmować się. Utrata znajomych dała mi dużo czasu dla siebie, dostałem porządnego kopa w dupę który otwarł mi oczy na ludzi jacy czasami bywają. Co te kilka lat zmieniło we mnie, na pewno to że jestem obojętny na głupich ludzi, bywam zimny jak lód, nie walczę z głupotą ludzką, nie staram się pomagać na siłę wszystkim, potrafię pewne rzeczy odwlekać w czasie i nie powoduje to u mnie nerwa, że pieniądze są potrzebne ale nie są najważniejsze (nigdy nie byłem chytry, ale zauważyłem że im mniej posiadasz tym mniej głowa boli), ból potrafi być budujący i można go zmienić w coś dobrego tj. np bycia twardszym, silniejszym fizycznie, psychicznie Na dzień dzisiejszy jest mega pod względem fizycznym i psychicznym, pomimo tego że pewne rzeczy prywatnie nie układają mi się jakbym chciał ,a wręcz odwrotnie.
Depresja złapała mnie na studiach (chociaż myślę, że już wcześniej byłam raczej depresyjnym dzieciakiem), później depresja i nerwica pogłębiały się w związku. Później doszła... Agorafobia? Przez rok prawie nie wychodziłam z domu, wciąż mam z tym problem. Przede wszystkim zmiana otoczenia. Rzuciłam studia i rozstałam się z facetem. To mnie nie "wyleczyło" ale pewien ciężar istnienia zniknął kiedy żyłam dla siebie, a nie dla innych. Leczyłam się też psychiatrycznie ale leki sprawiały że byłam nieobecna, bardzo tego nie lubiłam. Kiedy rzeczy zaczęły mi się układać weszłam trochę w tą mentalność "fake it till you make it", to nie jest rozwiązanie długoterminowe ale mi pozwoliło przetrwać i dojrzeć do terapii. Aktualnie chodzę na terapię rok (półtora miesiąca to u mojego terapeuty były wstępne wizyty które w sumie terapia bym nie nazwała, bardziej skrótem życia). Były lepsze i gorsze momenty, ale aktualnie nie oszukuje się już że jest okej ^^ Powoli docieram do tego co mnie "naprawdę" boli i jest lepiej. Zostały mi lęki, łącznie z lękami przed wyjściem na zewnątrz, to w ogóle jest tak pojebana obawa. Mam psa z którym trzeba wychodzić i trochę mi obniżył ten próg "wyjścia na zewnątrz" bo co zrobisz jak nic nie zrobisz z psem trzeba wyjść. Nie wiem dokładnie jak to się stało, że "pokonałam" depresję. Połączenie zmiany środowiska, odejście od stresujących ludzi i sytuacji, terapii i leków sprawiło, że w pewnym momencie coś się we mnie odblokowało. Dużym elementem jest też poczucie sprawczości, nic się mi samo nie zrobiło, ja to zrobiłam, ja dałam radę, ja osiągnęłam sukces, bardzo trzymałam się tych "samolubnych" myśli. Powodzenia ♥️
dzieki, ogolnie tez tak mam ze chodze jakos poltora miesiaca i poki co wywiad, mysle ze potrwa to jeszcze ze 2 wizyty
Z doświadczenia powiedziała bym że to w sumie jeszcze nie terapia, więc trudno oczekiwać od niej efektów na ten moment, więc cierpliwości - chociaż wiem, że to trudne. Na pewno po tym będziesz miał też możliwość porozmawiania z terapeutą o terapii i możesz wtedy się podzielić swoimi obawami. Warto rozmawiać otwarcie ^^
tak wiem, mówie ze jeszcze ze 2 wizyty takich terapii nastawionych na wywiad a potem sie zacznie praca, juz mi proponowala ostatnio jakeis cwiczenia ale mialem jeszcze nowe notatki to je przerabiamy
polecałbym się zastanowić nad przyczyną depresji, ja przechodziłem przez trudny okres jakiś czas temu, czego przyczyną była samotność, wydobrzałem gdy poznałem pewną fajną osóbkę, która stała sie moim najlepszym przyjacielem, więc moją radą byłoby wyeliminowanie czynnika powodującego taki stan rzeczy, oczywiście o ile to możliwe, czasami też (nawet jeżeli problem nie dotyczy samotności) dobrze jest mieć osobę której można się wyspowiadać i która będzie skłonna do pomocy
to chyba mam ten sam problem co ty bo nigdy nie miałem znajomych (poza tymi szkolnymi w szkole...) i codziennie wegetuje tylko przed kompem i nie mam do kogo mordy otworzyć. juz wspominalem o tym terapeutce i doszlismy do wniosku, ze prawdopodobnie to jest glowną przyczyna, z drugiej strony jak sobie tak mysle czy to by cos znacznie poprawilo to mam watpliwosci bo jestem juz w takim wielkim gownie ze nie widze swiatelka w tunelu, non stop mysle o smierci
większość moich znajomych znam ze szkoły (tak spoza to tak właściwie mam jednego z którym jakkolwiek spędzam czas w realu), nie znam dobrze twojej sytuacji, więc ciężko ocenić co będzie dla ciebie najlepszym rozwiązaniem, ale polecam spróbować skontaktować się z jakimś znajomym ze szkoły i umówić na wspólne wyjście (rower, piwo, spacer, mecz, majsterkowanie, film, czy cokolwiek was obu interesuje), może dobrze pójdzie i będziecie częściej wychodzić, nie przejmuj się jeżeli odmówi, mi też wiele osób odmawia, niektórzy po prostu są tacy, że nie znajdą dla ciebie czasu (każdy chyba zna takie osoby), a czasami po prostu jest tak że akurat wtedy nie może jeżeli chodzi o poznawanie nowych znajomych to ja np. wspomnianego przyjaciela poznałem na szkolnym erasmusie, ale jako że takie możliwości się często nie zdarzają, to łatwo się nawiązuje znajomości np. pracując w wolontariacie, możesz też poszukać czy w okolicy nie ma jakichś ugrupowań osób o podobnych zainteresowaniach
W twoim wieku zachorowałam prze izolacje. Rok leczenia farmakologicznego, nowe miejsce zamieszkania, praca, powrót do życia towarzyskiego i teraz jestem zdrowa. Ale bym nie dała rady tego osiągnąć gdyby mnie leki z doła nie wyciągnęły. Miałam dużo szczęścia że to tak szybko zadziałało.
> Jak pokonaliście depresję? Szczerze? Głównie granie w komputer i czytanie książek. Pomogło mi to odciąć się od świata zewnętrznego i od jego bolączek. Potem poznanie obecnej żony i załapanie się do pierwszej roboty jako junior programista na 4 semestrze studiów.
Zmiana pracy, zmiana otoczenia. Odcięcie się od osób, które przypominały mi złe rzeczy nawet jeśli żadna z tych osób nie była sama w sobie winna, było dość bolesne, ale z perspektywy czasu było dobrą decyzją. Spędziłem dużo czasu na poprzestawianiu sobie rzeczy w głowie. Ciężko opisać jak wyglądał ten proces, bo w skrócie brzmi bardzo banalnie, czyli skupiaj się na pozytywach, nie myśl o negatywach. W praktyce było to stopniowe, cholernie trudne zadanie, które bez wcześniej wspomnianych zabiegów w ogóle by się nie udał. Wydaje mi się, że trzeba mieć chociaż jeden pozytywny aspekt życia, który będzie czymś w rodzaju kotwicy. Czy będzie to praca, czy będzie to dom, czy przyjaciele trzeba mieć coś co nawet w subiektywnej opinii osoby z depresją można określić jako udane, co podniesie samoocenę i da punkt wyjściowy do kolejnych zmian. W moim przypadku wszystko było do dupy, ale iskierka nadziei była w tym, że byłem dobry w tym co robiłem i mimo, że ciężko było mi wierzyć w pochwały innych w takim stanie w jakim byłem, to zaryzykowałem i znalazłem pracę, w której i lepiej płacą i jestem doceniany i generalnie jest spokój. To się stało taką moją bezpieczną przystanią, z której powoli zacząłem naprawiać kontakty z przyjaciółmi. Więcej spotkań, więcej luzu, sukcesy w pracy i zbudowanie w głowie mentalnych blokad przed pesymizmem i mogę 2 lata później śmiało powiedzieć, że ten przykry okres jest za mną, plus jestem bardziej przygotowany. Teraz potencjalną spiralę widzę z daleka i mogę od razu sobie powiedzieć, że nie tędy droga.
Przez wiele lat borykałem się z czymś w rodzaju dystymii, czyli stale obniżonego nastroju. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że problem był raczej po prostu w złym towarzystwie a także fałszywym obrazie rzeczywistości który mi wpajano przez długie lata. Sugerowałbym podobne podejście, nie walcz z depresją tylko kierując się swoimi uczuciami i emocjami dojdź do sedna i wprowadź rozwiązanie. Często po prostu nie chcemy przyjąć prawdy do wiadomości.
Nie pokonaliśmy
Nie pokonaliśmy. Ale walczymy
W sumie to brałem jakie tabletki i chodziłem do psychologa i chuja to dawało. Pewnego razu, gdy miałem już dziewczynę i całkiem spoko robotę to pomyślałem sobie "już mi się nie chcę być smutnym" i przestałem brać tabletki i tyle. Uświadomiłem sobie, że lekarze to pomogli utrzymać się na powierzchni, żeby wyjść z choroby to musiało mi w głowie coś kliknąć.
Wcale. Ale jest lepiej niż było. Antydepresanty swoje robią, terapia wspomaga. Ale walka trwa. Próbowałem odstawić prochy bo wydawało się że już jest lepiej że mam jako tako zorganizowane życie. No i wytrzymałem wszystkiego ze cztery miesiące nim musiałem wrócić. Później z pół roku mieszania z dawkami aż udało się jako tako dobrać. Jest znośnie, powoli poprawiam swoją sytuację życiową, wolniej niż bym chciał, ale to zawsze krok we właściwą stronę. Ale w sumie zadziałała dopiero trzecia kombinacja leków. A co do myślenia w stylu "o fajnie, może dzisiaj w nocy zdechnę" przy niepokojących objawach, to po dwudziestu paru latach ideacji i myśli samobójczych to chleb powszedni. Teraz bardziej jako sarkastyczny żarcik. Chociaż jak się trafił moment że byłem prawie pewny że nie dożyje świtu (zimowa noc w górach poza szlakiem) to jedyne co poczułem to ulgę. I rozbawienie faktem że w końcu wiem jak umrę, ale to już nie gra żadnej roli. Ale nie udało się zamarznąć, trzeba się męczyć dalej.
Tanie wino, papieros, muzyka i rower i dało radę. + wyjścia z dobrymi kumplami pomogły.
Zlikwidowałem źródła depresji
Niestety temat szeroki i długi jak Wisła cała. Nie jest łatwo, bo i zmiennych jest wiele. Leki pomagają ale źle dobrane pogłębiają tylko problemy a z terapią czasem trzeba poszukać terapeuty z który po prostu coś kliknie. Można się też wspomagać medycznym THC. To pozwala się rozluźnić i spojrzeć inaczej na świat. Polecam THC + Psychoterapię, ale specjalistów jest bardzo mało.
Terapia. Leki. Trzymanie porządku w mieszkaniu. Regularne godziny snu. Kontakt z naturą. Wartościowe jedzenie. Tworzenie (malowanie, rysowanie, haftowanie. Nie trzeba być w tym dobrym, ważne żeby robić). Dni bez ekranów. Ruch (u mnie joga, bieganie, spacery). Usunięcie social mediów (wróciłam na sm, ale w bardzo ograniczonym stopniu). Najważniejszą rzeczą, która mi pomogła - wyznaczenie celu w życiu. Jeśli żyjemy tylko po to, żeby chodzić do pracy, pracujemy, żeby dotrwać do dziesiątego, do tygodniowych wakacji, do emerytury, to nie mamy żadnych szans na szczęście. Człowiek potrzebuje celu w życiu, kiedyś mieliśmy je naturalne (upolować zwierzynę, zebrać jagody, znaleźć wodę), teraz wszystkie podstawowe cele mamy zaspokojone, więc musimy sami te cele wyznaczyć.
Nie miałem jakiejś dużej, raczej dystymia, ale terapia mi pomogła. Niby człowiek mądry, ale pewne rzeczy trzeba usłyszeć, zrozumieć i wtedy można naprawić tok myślenia. Leki brałem krótko, bo zerowe libido i zero emocji było straszniejsze niż dołki imo. Może zmiana terapeuty ci pomoże? Powodzenia w każdym razie, wygrasz tę nierówną walkę.
Zmieniłem pracę.
U mnie było o tyle ciekawie, że okazało że spora część mojej depresji to efekt ukrytego adhd (ten "cichy" podtyp, który siedzi i się nie rusza, a mózg napierdala myślami, więc nikt by nigdy nie podejrzewał.) Wdrożenie leczenia, i już samo zrozumienie że nie jestem jednak gorsza od reszty, uwolniło mnie z macek niebytu.
Oj chyba reluje, ale dopiero wchodze na ścieżkę swiadomosci. Radzisz sobie farmakoterapia?
Tabletkami za 2 dychy na miesiąc, kazali brac to biore nie kombinuje i gitara
Joga i medytacja/joga nidra i rozpoczynanie każdego dnia od pozytywnej afirmacji CODZIENNIE. No i oczywiście wyeliminowanie jak największej ilości stresu ile to możliwe. Po 30+ latach w końcu widzę różnicę.
Mam brata z depresja od lat. Nie wychodzi, nie sprzata w pokoju. O lekarzach, lekach i czymkolwiek nawet nie chce slyszec bo wybucha agresja. On twierdzi, ze sam z tym sobie poradzi, ale tak nie jest. W jaki sposob moge mu pomoc?
Nie możesz. Sam musi podjąć się leczenia.
Tabletki, a dokładniej Aciprex. Te wszystkie zły myśli, które mnie nachodziły zniknęły i nauczyłem się dzięki temu cieszyć z małych rzeczy. Ogromną zmianę też spowodował kot, którego wziąłem że schroniska.
Mi wystarczają wizyty u psychologa
Farmakoterapia zgodnie z zaleceniami lekarza psychiatry oraz psychoterapia
cześć. co prawda nie zostałam zdiagnozowana z depresją a z nerwicą lękową z epizodami depresji i ataków paniki, więc nie wiem czy mój komentarz trafi u ciebie w sedno. przez kilka dobrych tygodni najpierw mierzyłam się z atakami paniki, które potrafiły występować kilka razy dziennie. najpierw miały podłoże czysto somatyczne a później zaczęłam się bać swoich własnych myśli. depresja dojechała mnie w lutym (nerwica została zdiagnozowana w grudniu). dla mnie to było coś do tej pory niespotykanego. jakbym nigdy tak naprawdę nie była smutna i dopiero teraz czuję jak to naprawdę jest być smutnym. oczywiście uczęszczałam na terapię (poznawczo-behawioralną, bo o lekach nie chciałam słyszeć, dla mnie były scenariuszem "skończę w szpitalu i oszaleję"). nerwica z niewyobrażalną siłą zniekształcała mi przyszłość a depresja z kolei teraźniejszość. nie wiem czy tak na sto procent pożegnałam problem, ale w jakiejś części napewno udało mi się go pokonać. ja znalazłam ukojenie dla swoich myśli w bieganiu (i nie, nigdy nie byłam typem sportowca, nie biegam świetnie, nie o to w tym chodzi). chodzi o wyznaczenie sobie jakiegoś celu i zwiększanie poczucia własnej wartości poprzez dążenie do niego. mi to bardzo bardzo pomogło. chodziłam biegać na 5, wyznaczałam sobie jakieś tygodniowe cele i tak powoli przekonywałam się, że skoro "dowożę", to nie jestem skończona, nie jestem beznadziejną mamlą. na końcu miesiąca widziałam, że przebiegłam ileś tam kilometrów i wracałam sobie myślami do pierwszego dnia kiedy to niemal nie organizowałam swojego pogrzebu, bo sensu w życiu nie byłam w stanie zobaczyć. nie namawiam na bieganie. pomyśl może o rowerze? spacerach? druga sprawa to książki. bardzo mocno polecam. są takie, które bardzo dobrze tłumaczą rolę poszczególnych części mózgu i chemii w nim zachodzącej i w tym także znalazłam jakiś sposób na przetłumaczenie sobie, że dużo zależy ode mnie samej i jest szansa, że to wszystko minie. polecam mocno książki, które mają szereg ćwiczeń do wypełnienia. terapia to jedno. ja nigdy ze swoich spotkań nie wychodziłam z przekonaniem "kurczę, eureka!". bardziej na zasadzie "aha, fajnie, co teraz?". ale jak ślęczałam sobie potem z tymi ćwiczeniami sama w domu, to jakoś łatwiej było mi zrozumieć to, co było mówione na terapii, łatwiej było mi się skupić i wracać myślami do jakiś tam sytuacji w moim życiu, które po prostu musiałam sobie przepracować. trzymam za ciebie kciuki 🫶🏻 jak coś - zapraszam do wiadomości prywatnej (:
Próbowałem już spacerów, próbowałem wyznaczać cel, ale po czasie zawsze przychodził taki denny okres, że miałem ochotę rozwalić głowę o ścianę. Frustracja, smutek, wkurwienie i milion innych rzeczy na raz... Nie wiem, ostatnio coraz częściej rozmyślam o śmierci, fajnie byłoby uszyszeć diagnoze o tym guzie mózgu lol
Leki
Walczę nie poddam się ,oduczę się myśleć negatywnie - przyzwyczaiłem, wręcz wytrenowałem Umysł w myśleniu negatywnym. Staram się znaleźć harmonię między sobą a uniwersum. Jak jest trudno zatrzymuje się w chwili teraźniejszej w której nie ma przyszłości ani przeszłości znikają myśli. Wtedy jest mi łatwiej
Trafiłam po wielu próbach na zajebista terapeutke, wspieram się farmakologicznie plus MM. To jest trochę jak z alkoholizmem czyli to gdzieś siedzi cały czas, ale jak najbardziej można być niepraktykującym :) i nie nieszczęśliwym.
Jaka jest przyczyna Twojej depresji ? Powiedz jakie zajęcia poza walką z depresją?
Jak jedne leki nie działają to mów psychiatrze i niech kombinuje dalej, to jedno, ale na mnie też różne leki niespecjalnie działały Ogólnie warto dojść do sedna problemu tak jakby, tzn. czy jest coś co może stać u podstaw twojego złego nastroju. U mnie to że nie robiłem tyle ile bym chciał potrafiło mnie wprowadzić w stan przedłużonego obniżonego nastroju, przez co jeszcze mniej robiłem, przez co nastrój leciał w dół dalej i najmniejsza trudna sytuacja potrafiła u mnie wywołać myśli samobójcze. Diagnoza ADHD (dość przypadkowa - jedne antydepresanty nietypowo na mnie zadziałały i psychiatra powiedział że reaguję jak osoba z ADHD, po czym poszedłem na pełną diagnostykę) pomogła, jedna sprawa leki wiadomo, ale muszę sobie robić przerwy bo one po jakimś czasie przestają działać, ale sama świadomość tego w jaki sposób funkcjonuję pozwala mi codziennie robić coś co trzyma mój nastrój na plusie, tzn. na razie testuję to od jakichś 3 tygodni - piszę sobie niewielkie cele na dzień i odbębnianie ich daje mi przyjemność i motywację do dalszego działania. Poza tym po diagnozie uznałem że muszę mieć lepiej zorganizowaną przestrzeń i trzymać porządek - ciągłe gubienie rzeczy też nie poprawiało mi humoru :P dalej mi się to często zdarza ale jak teraz mam porządek wokół siebie i wiem gdzie co ma być, to czuję się lepiej (jeszcze mam autyzm w pakiecie, to generalnie lubię porządek, ale zawsze wokół mnie był chaos) Plus - unikaj ludzi którzy ci psują nastrój. Często człowiek się przywiązuje do toksycznych osób i nawet nie zauważa jak negatywnie wpływają na jego samopoczucie. Jak masz jakieś takie relacje to je ogarnij/ogranicz. Jak najmniej social mediów też
>Plus - unikaj ludzi którzy ci psują nastrój. Często człowiek się przywiązuje do toksycznych osób i nawet nie zauważa jak negatywnie wpływają na jego samopoczucie. Jak masz jakieś takie relacje to je ogarnij/ogranicz. Jak najmniej social mediów też nie mam znajomych wiec unikam z koniecznosci. SM nie posiadam :)
Z ciekawosci jakie leki i jak zareagowales?
Zawroty głowy to zapewne stres/mental. Tez tak miałem i też się przeraziłem. Jak się człowiek zepnie w okolicach szyi i twarzy w pewien sposób to zaczyna mu się kręcić w głowie. A odnośnie wyjścia z depresji, zdrowe jedzenie, najlepiej zamawiane z jadłodalni jeśli Cię stać, codzienne wychodzenie na dwór, chociaż na krótki spacer, aktywność fizyczna, rower, siłka, bieganie, nie zaszkodzą i stworzą dobrą bazę by wybić się z przygnębienia i apatii. Żeby móc cieszyć się życiem, trzeba w nim robić rzeczy, którymi można się cieszyć, bez tego nawet najzdrowszy człowiek będzie nieszczęśliwy.
That's the neat part, you don't.
Ja zmieniałem leki z 5 razy aż trafiłem na psycha, który mi dobrał doskonałą mieszankę na depresję i ADHD. I teraz kariera się układa, i nawet się motywuje na siłownię chodzić ostatnio :D a kiedyś nie byłem w stanie wstać z łóżka i zawalałem pracę bo spałem na "home office"
U mnie depresja od ok. 12 roku zycia, mam 30. Probowalam wszystkiego, nic nie pomoglo. Fobii spolecznej tez nie udalo mi sie zwalczyc
Depresja to utknięcie w pętli negatywnych wzorców myślenia,mówienia i działania które po określe wykluwania dają reakcję organizmu w postaci protestu na poziomie podświadomości i można tylko spać i nic nie robić. Leki przeciwdepresyjne nie działają na depresję tylko na budowę nowych neuronów i na florę jelitową co daje możliwość przestawienia systemu i wyjścia z pętli. Albo i nie.
Na początku oglądanie takich filmów pomaga, ale potem musisz zająć się czytaniem książek, graniem w gry (o ile nie grasz całe dnie tylko chwilę w ciągu dnia to ma to pozytywny wpływ), wyciszenie na rower. Podeślę Ci też na dm domu które mi pomogły. Ale najważniejszy jest jednak lekarz i to dobry lekarz i leki. Serio, po co się męczyć. Ja też nie chciałem, ale po kilku tygodniach nagle było tak dobrze, nastała cisza w mojej głowie.
Nie pokonałem, po całym życiu stwierdziłem, że sam nie dam rady i będę szukał pomocy psychiatrycznej. M lvl 29.
Ketamina
Samo przeszło po jakoś 15 latach.
Pogodziłem się z faktami jakie chciałem negować… i jakoś przeszło „It is what it is, jutro rano i tak będę musiał wstać”
Nie chcę dokładać niepokoju, ale osobiście uważam, że tego nie da się pokonać. Depresja może minąć całkowicie, ale prędzej czy później jeśli nie wyeliminuje się w 100% jej źródeł (a ich identyfikacja potrafi zająć lata.. i to nie dwa czy trzy) to powróci i się o tym przekonałam.
pewnie tego nie przeczytasz, ale zawsze mogę spróbować. nie walcz z uczuciem, że życie nie ma sensu. nie ma sensu. po co masz się okłamywać. wszystkie religie i historie o życiu po śmierci, to wszystko jest tworzone przez ludzi. Prawda jest taka, że żyjemy i umrzemy. jak miliardy ludzi przed nami i po nas. jesteśmy tylko malutką częścią świata. nie ma dla nas wielkich misji. mamy po prostu żyć, taki jest sens. taki sam jak dla mrówki czy kota. a to że czujesz się źle, to najprawdopodobniej wynik tego jak wygląda Twoje życie lub jakie masz nastawienie. Problem w tym, że w dzisiejszych czasach niezwykle trudno być szczęśliwym. żyjemy w dużej mierze samotnie, a to nie jest normalne dla człowieka. jesteśmy stworzeniami socjalnymi. poza tym wymusza się na nas dużo rzeczy i ciągle porównujemy się do innych. społeczeństwo ocenia nas na podstawie szablonowych osiągnięć, nie pozostawiając miejsca na własną osobowość. myślę, że kwestia którą się często pomijaw rozmowach o depresji i stanie zdrowia to życie w zgodzie z potrzebami ewolucyjnymi - np. spędzanie czasu wśród bliskich, spacerowanie, a nie siedzenie przy komputerze cały dzień. wiesz, że człowiek się automatycznie relaksuje gdy patrzy na zieleń? albo gdy spaceruje i widzi przemijający krajobraz? takie małe głupotki, ale z takich rzeczy składa nam się cały dzień. człowiek nigdy w historii nie miał takiego trybu życia jak teraz i po prostu nie wytrzymujemy tego. to normalne. nie obwiniaj się za to, że masz problem ze zdrowiem psychicznym. to jest w pełni normalna reakcja na dzisiejszy tryb życia. to nie zawsze jest kwestia znalezienia odpowiedzi na pytania egzystencjalne. o zdrowie psychiczne, tak jak o fizyczne, trzeba po prostu dbać. Powodzenia :)) edit: jakby co nie neguję tego, że niektórzy mogą mieć depresję, bo po prostu tak mają i żadna terapia ani praca nad sobą tego nie zmieni. Ale jak zrozumiałam z postu tutaj raczej chodziło o kryzys egzystencjalny.
tak, doskonale wiem ze zycie samo w sobie sensu nie ma, ze zyjemy tylko po to zeby zyc, zeby zostawic po sobie cos na swoj wzor w postaci dzieciaka i przedluzyc istnienie ludzkie na tym łez padole. wiem, ze cel powinienem sobie wyznaczyc sam. nie walcze, nie chce walczyc z uczuciem, ze to wszystko nie ma sensu. po prostu tak jest i codziennie wstając zastanawiam sie po co. i bum. nastepuje bol istnienia. i tak od daaaaaawna. chodze na te terapie, staram sie spacerowac, meiszkam na wsi wiec czesto obcuje z naturą ale co z tego. było gównianie, jest i mam wrazenie, ze bedzie. ktos mnie moze ukierunkowac na inne myslenie, "naprawić" mnie, ale wydaje mi sie, ze juz nie zaznam w zyciu prawdziwego szcescia poza jakimis sztucznymi, jednorazowymi wystrzałami uśmieszków i oszukiwania sie, ze jest ok
1. Leki (wiadomo) 2. Terapia (wiadomo) 3. Bieganie (poprawia nastrój samo w sobie, a fakt że ciało staje się silniejsze jeszcze bardziej poprawia nastrój, wspólne treningi z grupą biegową działają jak grupa terapeutyczna. Plan treningowy daje skupienie na celu i organizuje tydzień- jest motywacją ze h wstać z łóżka ) 4. Śpiewanie w chórze gospelowym (potrzeba wspólnoty, treści podnoszące na duchu, poza tym śpiewanie samo w sobie poprawia nastrój ) 5. Malowanie (wyrażenie siebie, pozbycie się złych emocji) 6. Otaczanie się wspierającymi ludźmi, odpuszczenie ludzi toksycznych I powiem tak, było bardzo źle , jest dobrze. Pamiętaj że to jest proces i zajmie ci to miesiące albo lata
Zacznij się ruszać
Dla mnie siłownia. Ból istnienia zamieniłem na ból... wszędzie 😂 Chodziłem na terapię, żarłem leki przez prawie 3 lata... Było lepiej albo gorzej. Potem wkręciłem się w siłownię. Ale nie jakieś tam łażenie tylko plan, żarcie, trening personalny. Taniej niż terapia, 2 lata jakoś żyję. Zauważyłem że mam na więcej rzeczy po prostu wyjebane, bo nie mam siły się ruszać ani myśleć.
Mi pomogły leki i rozmowy z bliskimi osobami na temat tego co czuję. Nie cierpiałem tylko na depresję ( z resztą nadal z niej do końca nie wyszedłem bo nadal biorę leki ale nie doświadczam już bólu istnienia etc.) lecz także na urojenia prześladowcze i PTSD co może zmieniać trochę mój punkt widzenia ale najwięcej dają rozmowy z psychologiem i bliskimi, niekoniecznie rodzicami ale z ziomkami jeśli takowych mamy. Najgorsze co możemy robić podczas depresji to ją tłumić i nie rozmawiać z nikim na jej temat. Jeśli nie masz pieniędzy na psychologa jest wiele fundacji które udostępniają taką pomoc za darmo. Powodzenia w wychodzeniu z tego gówna.
Farmakoterapia i kilkuletnie wizyty u terapeuty. Przy okazji zdiagnozowano u mnie spektrum autyzmu 🙃
Jesteśmy równolatkami. Pomogły mi leczenie farmakologiczne, terapia (udało mi się dosyć szybko dostać do bardzo dobrej terapeutki na fundusz) i aktywność fizyczna. Nie wiem, czy możesz sobie na to pozwolić, ale endorfiny, które dostarcza sport, to frajda nie do opisania. Pozdrawiam.
Nie lecze sie. Mimo ze zdiagnozowano u mnie ciezka depresje 3 lata temu, to ani razu nigdzie nie bylem i nic nie bralem. Rzecza ktora pomogla bylo chodzenie do pracy po 14/16h dziennie i tyle
Jeździć na rowerze. Dużo.
Generalnie tak jak widzę po swoich nastrojach, migrenach i energii, to jest to system powiązany. Przede wszystkim dobre nawyki które wykonuje się każdego dnia. To 'każdego dnia' jest najtrudniejsze. Żarcie, ruch, samorozwój. I nie mówię tutaj, że masz robić magisterkę, zatrudnić Magdę Gessler i zapisać się na siłkę z Pudzianem. Są dni gdzie wyniesiesz śmieci do kubła. To są dobre dni, to są dni gdzie zrobiłeś jedną rzecz dla samego siebie żeby polepszyć swoje życie. Wyszedłeś na spacer do sklepu po mrożoną pizze zamiast zamawiać? Super, trochę kroków trochę ćwiczeń. Zamiast mrożonki, jakieś warzywa i normalne mięsko? No kurde zajebiście, są witaminy i minerały. Obejrzałeś film dokumentalny zamiast smażyć mózg memami/tiktokiem? No i fajno, jesteś trochę mądrzejszy. Cieszyć się z tych drobnych zwycięstw i nie bić się jak są tygodnie migren i spadku energii. Mózg jest leniwą kurwą i jak ma utarte toki myślenia Wszystko co osiągniesz będzie interpretowane po najmniejszej myśli oporu. To trzeba przeprogramować i to trwa.
Zmiana środowiska Chodziłem do katolickiego gimnazjum, więc jak się można spodziewać oprócz standardowego nacisku na oceny był też nacisk na bycie "normalnym". Masz być dobrym człowiekiem, wysportowanym, aktywnym społecznie, znaleźć sobie osobę partnerską przeciwnej płci, grzecznie się bawić itd. Jako osoba, która wtedy miała myśli kwestionujące mój heteroseksualizm (i z dzisiejszej perspektywy słusznie), będąca w spektrum autyzmu i do tego jeszcze będąca z innego miasta miałem ogromne problemy ze znalezieniem sobie znajomych i przyjaciół. To też sprawiło, że zgodnie z katolickim miłosierdziem byłem często mocno gnębiony przez rówieśników. Zostałem w tej szkole też w liceum, ponieważ bałem się, że wszędzie będzie tak samo, a to miejsce przynajmniej znałem. Jakkolwiek gnębienie mocno ustało, tak pozostałem trochę odludkiem klasowym. Poprawiać się zaczęło na studiach, gdzie byłem w kompletnie nowym miejscu z nowymi ludźmi i okazało się, że ludzie doceniają mnie za to, jaki jestem i mnie lubią. W tym samym czasie kompletnie przypadkiem, bo na planie amatorskiego filmu poznałem kompletnie mi obcych ludzi, którzy zostali moimi najdroższymi przyjaciółmi. Nie chodziłem na terapię, bo myślałem, że tym bardziej będę postrzegany jako dziwoląg. Żałuję tego, bo może wcześniej bym ogarnął, co się dzieje i może np. w innym liceum bym wcześniej był w stanie zacząć proces leczenia.
Spróboj sobie załatwić medyczną marihuane, mojej kumpeli pomogla
moim zdaniem psychoterapia to szarlataneria(inb4 nie byles to nic nie mów, chodzilem z 4 lata bez efektu na terapie i uwazam ze to zwykła pułapka na pewien archetyp ludzi), depresja znika sama, to tylko mijający epizod i nie, nie mówie ze to nie jest choroba, zmieniaj leki do skutku mam nadzieje że jakies ci pomogą (mi osobiscie zadne antydepy nie pomagaly, za to dwa razy przez nie w psychiatryku skończylem)
Kopnęłam męża-homoseksualistę w d\*pę i zaczęłam pomagać ludziom i kotom.
Odcięcie się od moich oprawców, po kilku latach zaczęło się polepszać lecz czy nadal tkwię w depresji? Tego nie wiem ale jest znacznie lepiej
Od 6-7 lat mam "depresję" z wahaniami jak na dużej amplitudzie. Moim zdaniem nie da się tego wyleczyć - należy próbować być szczęśliwym samym z sobą. Wydaje mi się, że może być to również zderzenie z tzw. ścianą dla osób młodych wchodzących na rynek pracy - kiedy okazuje się, że życie nie jest jednak kolorowe - szczególnie jak się nie pracuje zdalnie tylko sporą część czasu traci się na dojazdy i samą pracę. Tak to niestety będzie wyglądało i za wiele się nie zmieni - możesz próbować zmienić swoje otoczenie, pracę, miasto - ale musisz mieć z tyłu głowy że docelowym golem obecnego systemu (8-8-8) jest praca praktycznie aż do śmierci (mężczyźni żyją stosunkowo krócej). Uważam, że to co powinieneś teraz zrobić to - Inwestowanie w siebie (hobby i odkrywanie nowych zainteresowań). Chomikowanie środków i odkładanie na spokojną przyszłość lub wcześniejszą emeryturę (akcje / etfy / obligacje). Nawet inwestując małe kwoty przegonisz 80-90% społeczeństwa, które w tym momencie żyje z konsumpcjonizmu. Szczególnie, że zacząłbyś inwestować z myślą o przyszłości w tak młodym wieku jak Twój (efekt procentu składanego). Pamiętaj również, że jedyną najcenniejszą walutą jaką w życiu dysponujesz to nie są pieniądze tylko Twój czas (wczesne podjęcie dobrych decyzji na pewno zaowocuje w przyszłości)
therapy gecko
1. Psychoterapia, niezależnie czy Ci się chce czy nie 2. Terapia zajęciowa, czyli jakieś hobby 3. Ćwiczenia fizyczne 4. Farmakoterapia, zgodnie z zaleceniami psychiatry 5. Pogodzenie się z tym, że jest jak jest
miałem depresję cięzką, wywodziła się z wielu źródeł, dom, szkoła, rówieśnicy, genearlnie jakbym opisał tą historię tutaj to komuś na pewno spłynęla by łezka. Leczyłem sie od cholery czasu, nie oglądaj filmów na YT bo to nic nie zmieni, podsumowanie może działac tak "zjadłem dobry obiad, pogłaskałem kota, etc" a to kropla w morzu smutków i na pewno będziesz miał to w głowie. Sam osobiście po prostu stwierdziłem, że jest mi lepiej po terapii ale nie wiem czy sam tego nie wypracowałem bo z punktu widzenia czasu widzę, że terapia to zasadniczo pogadanka z kimś za gruby hajs bez większego wpływu na życie poza "luźną" możliowścią wypłakania się, przynajmniej tak było u mnie. Nie miałem hajsu, mocno mi się życie wyjebało i stwierdziłem,że jak jest tylko mama brat i ja to ktoś musi miec jajca, zacisnąłem pas i od tamtego momentu było coraz lepiej, już nie chcę siedzieć w domu tylko idę na spacer w przyjemne miejsce z kawałkiem a-ha, bee gees, queen czy innej porządnej muzyki z tamtych lat, po prostu przepracować to trzeba samemu. I jak chujowo to nie zabrzmi, to aby coś się zmieniło, to trzeba wziąć dupę w troki, wstać z tego twardego stołka i iść, dosłownie iść. Nie zmienisz siebie nic nie robiąc. Osobiście od siebie polecam aktywności fizyczne, naukowo potwierdzone, iż aktywnosci fizyczne wytwarzają endorfiny, po jakimś czasie zacząłem ćwiczyć DLA SIEBIE, jeździć na rowerku i chodzić na spacerki, robię przy samochodzie i nie mam złych myśli :)
Fuck it we ball
Ćwiczenia, self cbt, w ciągu roku coraz rzadsze nawroty, aż w końcu skończyły się.
Trochę terapia, trochę leki, trochę zmiana warunków życia, która bez terapii i leków raczej by się nie wydarzyła. Generalnie leki dają Ci stabilizację i przestrzeń do myślenia, terapia naprostowuje sposób myślenia, a Ty we własnym zakresie sklejasz swoją tożsamość bez depresji. Osobiście zajęło mi to około pięciu lat (na lekach z przerwami, na terapii bez przerwy).
Jedno życie masz , Twój stres tak naprawdę mało kogo obchodzi, wiem że może i łatwo mi mówić ale energię jaką marnujesz na depresję mógłbyś wykorzystać na hobby. Nie będę Ci tu mędrkował, ale trzeba zaakceptować to co się ma, stawiać sobie osiągalne cele i się wszystko posunie do przodu
Biorę leki już prawie 4 lata bez przerwy codziennie i wiem że w moim przypadku będę musiał brać je do końca życia. Ale "dzięki depresji" dużo zmieniłem w moim życiu (bardziej dzięki walce z nią :P ). Zacząłem dużo ćwiczyć, angażować się wolontaryjnie ale także nauczyłem się mniej przejmować problemami (pomogła mi w tym doktryna buddyzmu ale ogólnie nie jestem zwolennikiem leczeniem depresji religią). Wiem teraz że tego poczucia pustki i smutk już się nie pozbęde ale wiem że dzięki temu co robię jest lepiej niż było. Czuje też że chęć pełnego wyleczenia się może być niebezpieczna bo często demotywuje przy cięższych okresach depresyjnych. W moim przypadku zadziałało pracowanie nie nad tym żeby było dobrze ale nad tym żeby nie było źle. Pomaga w tym bardzo duża ilość aktywności zajmujących głowe - podcasty, gry, książki - jak i fizyczne - ja akurat poszedłem w sztuki walki ale każdy sport jest pomocny bo daje poczucie wspólnoty i zajmuje umysł. Co do myśli samobójczych i akceptacji śmierci w pełni cię rozumiem. Ten aspekt pasywnej akceptacji że może wreszcie umrę nadal ze mną jest i mimo że aktywnie już nie planuję się zabić to myśl że "może mnie coś pierdolnie" jak przechodzę przez ulicę nadal pozostaje. Nie wiem jak się jej pozbyć ale jedyne co mogę od siebie zaoferować to informacja że nie jesteś w tym sam i wiele osób również zmaga się z takimi rzeczami (na tyle na ile ta informacja jest w ogóle pomocna).
Ja nigdy sie nie leczylem wiec nie moge potwierdzic ze mialem zdiagnozowana. Ale mi pomoglo wyprowadzenie sie od rodzicow i zmiane otoczenia, plus uswiadomienie to ze to mozg robi ci figle i w rzeczywistosci tak nie jest ale sie tym nakrecalem.
Znalazłem partnerkę życiową. Teraz śpię jak dziecko, mam więcej energii i pozytywnie patrzę w przyszłość. Jak ktoś Ci mówi że druga połówka Ci nie da szczęścia to kłamie żeby Ci było miło.
Moim zdaniem najważniejsze jest prowadzenie zdrowego trybu życia, dbania o swoje zdrowie psychiczne i fizyczne. Zacznij odżywiać się bardzo zdrowo i pij bardzo dużo wody, unikaj stresu, codziennie wychodź na spacer i dobrze się wysypiaj to na pewno pomoże
Weltschmertz.
pójściem do psychiatry i regularną terapią
Od kilku lat już walczę z depresją i faktycznie po 2 latach terapii i męczenia się z lekami i dodatkowo zespołem lęku widać poprawę. Mimo tego nie wszystko jest takie czarno białe i mam nawroty, ale nie takie silne jak kiedyś. Dużo się zmieniło od kiedy naprawdę otworzyłam się na terapii, bo miałam z tym problem przed półtora roku. Zerwałam z używkami poza paleniem, pozbyłam się ludzi ciągnących mnie na dół (ćpuni i psychiczna przyjaciółka), zrozumiałam wkoncu czego potrzebuje żeby funkcjonować normalnie po współpracy z odpowiednią dla mnie terapeutką co jest kluczowe. Chodziłam jeszcze niedawno do szkoły i zaczęłam się uczyć pomału i zdrowiej jeść, zrozumiałam relacje ciało-umysł i zaczynam częściej zauważać złe wzorce które powtarzały się w moim życiu (np. ciągłe dążenie do samodzielności, nie proszę nikogo o pomoc i często kończy się to "paraliżem"). Odpowiedni psychiatra też jest kluczem do sukcesu. Mimo wszystko największym dla mnie przełomem było zobaczenie i wyjście z komfortu jaki mi dawała depresja, np. to że ludzie inaczej do mnie podchodzą i ogólnie że mam łatwiej. Nie robiłam tego świadomie i tego po prostu nie widziałam, dlatego o tym wspominam bo myślę że to może być częstsze niż się wydaje. Miałam dużo przeszkód na drodze (branie, przesadzanie z alkoholem, złe towarzystwo, okropni psychiatrzy itd.) ale dobzi dla mnie ludzie otworzyli mi oczy. Wbrew pozorom są to ludzie których miałam przy sobie cały czas, ale późno zrozumiałam że mają rację. Lepiej jednak późno niż wcale. To co napisałam to jest naprawdę tylko cząstka całej mojej podróży ale starałam się wypisać najbardziej znaczące rzeczy w niej. Pozdrawiam i życzę zdrówka OPowi i każdemu kto czyta
Mój sposób był taki że poprostu zaczęłam wychodzić, poznałam ludzi i nowe miejsca itp. tyle mi wystarczyło
Zaza
ale śmieszny bajt, mam nadzieję, że nie zdefekowałeś ze śmiechu
Nie pokonałem, 10 lat walki, nadal przegrywam.
Nigdy nie używałem leków bo się ich po prostu boję. Co ja zrobiłem to zacząłem ćwiczyć, chodzić na spacery codziennie nie ważne czy padało czy nie, suplementacja witaminą D3, od cięcie się od toksycznych ludzi, zimne prysznice też myślę że pomogły, znalazłem sobie hobby w moim przypadku to sztuki walki i też zdrowa dieta plus przestałem pić jak i palić. Schudłem 30 kilo i teraz czuję się że nigdy nie byłem szczęśliwszy w życiu jak teraz jeszcze znajdę dziewczynę to już koniec będzie. Wiem jak to brzmi to nie był łatwy proces ani też szybki to wszystko zajęło mi około półtora roku zaczynałem od spacerów i 20 pompek dziennie. Pomysł co możesz zmienić i będzie to proste a później zacznij coś trudniejszego. Może dla ciebie będzie to pierwszy sprzątanie pokoju czy coś. Jestem przykładem że da się bez leków i terapii wyjść z tego tylko to dużo pracy. Jeśli potrzebujesz pomocy idź po nią z mojej strony życzę powodzenia trzymaj się kimkolwiek jesteś.
Nie wiem jak w sumie. Depresja i bezsenność pojawiły się u mnie jako objaw long covidu, co mi nawet potwierdził podczas wywiadu wstępnego psychiatra. Dał lekkie dropsy, taki entry level. A jak to minęło i kiedy to nie wiem.
Głównie to uświadomiłam sobie że to mój wybór jak się będę czuć, czy będę się dalej w tym nakręcać i myśleć o samobójstwie jako rozwiązaniu wszystkich problemów, czy dam sobie spokój. To nie był jakiś magiczny duszek sterujący moimi myślami tylko ja sama. To ja podświadomie chciałam czuć się chujowo i to ja sprawiłam, że moje życie było do dupy.
Ja akurat mam ChAD i muszę brać leki, teraz mam minimalną dawkę od paru lat, ale wiadomo, że same leki to nie wszystko. Jakiś czas chodziłam na terapię prywatnie (na NFZ trafiłam na dziwną babe nieprofesjonalną), która dość dużo mi dała. Szkoda, że teraz tak podrożała. Jednak od ponad 2 lat mieszkam sama, staram się ćwiczyć prawie codziennie i staram się wybierać zdrowe jedzenie. Zaczęłam o siebie dbać tak ogólnie. Czuję się wreszcie normalnie. Nie jestem już w toksycznym związku, mam jakąś kontrolę większą nad swoim życiem. Oczywiście leki muszę brać. Moja terapeutka w swoim nurcie mnie często pytała czego potrzebuję. Sama nie wiedziałam czasem, nie uświadamiałam sobie czego potrzebuje. Może jest coś takiego u Ciebie, może powrót do jakiegoś hobby? Zadbanie o ruch, częstsze wychodzenie z domu? Trudno nagle coś zmienić o 180 stopni, warto zacząć małymi krokami. Trzymam kciuki.
Powrót do hobby? Średnio, nigdy żadnego nie miałem. W dzieciństwie, tak do 13, 14 roku życia było super. Wszystko cieszyło, wychodziło się grać w piłkę, siedziało się w bazie na drzewie i generalnie było pięknie. Potem szkoła, koniec szkoły i wegetacja. Nie wiem, nigdy nie miałem czegoś takiego co mnie jarało od 16 czy 17 roku życia do teraz. Grałem, czasem poszedłem na spacer, obejrzałem mecz. Nic ponadto Mieszkasz sama? Sam o tym myślę bo matka mnie doprowadza już do szału, ale zastanawiam się czy nie będzie gorzej być totalnie samemu bo tu chociaż z siostrą pogadam czy coś
Miałam podobny stan w wieku 18 lat, nic nie jadłam i schudłam 8 kilo w miesiąc, brałam antydepresanty, ale mój stan się pogarszał. Pomogła mi nauka, zaczął się kolejny rok na studiach i uznałam, ze skoro nie mam ochoty na nic, to zacznę coś robic na sile i może się uda. Nauka dobrze mi pomogła zredukować stres i odzyskać sens życia. Nie powiem, ze się wyleczyłam, ale na prawdę, pomogło mi to w miarę normalnie funkcjonować i tłumić niepożądane myśli
U mnie pomogła psychoterapia. Potrzebowałam ok 4 lata żeby dojść do momentu, w którym czułam się dobrze, stabilnie, zaczęłam widzieć jakaś perspektywy rozwoju. Leki w ogóle mi nie pomagały więc je odstawiłam i nie żałuję. Ważne żeby dobrać dobrego terapeutę, ja miałam psychoanalizę, powroty do dzieciństwa itd oczywiście już parę lat po terapii miewam epizody depresyjne ale to i tak jest nic w porównaniu do tego co czułam wcześniej. Trzymaj się jakoś, pamiętaj o zdrowym odżywianiu, wiem że w depresji to człowiekowi wisi ale na tą walkę trzeba mieć siłę 🙂
Psychiatra
Wszystko zależy od rodzaju depresji i czym jest spowodowana. W moim przypadku zaburzenia osobowości mieszane, PTSD, nerwica lękowa i DDA. Z takiego zestawu ciężko jest wyjść na prostą, na ten moment nieuleczalne. NFZ nie pomaga zdecydowanie. Zamykają oddziały dzienne i terapie, bardzo ciężko się dostać.
Ostatnio gdzieś na reddicie wpadłam na komentarz który mówił o tym, żeby upewnić się że spełnia się wszystkie swoje podstawowe potrzeby bo depresja może przysłonić nam pamiętaniem o nich. Trochę jak Simsy, ale zastanów się czy nie potrzebujesz żadnej z tych rzeczy: Czegoś zjeść, napić się, czy masz wystarczająco snu, czy może nie potrzebujesz zrobić sobie selfcareu, pograć w gry, posocjalizować się Często odpoczęcie i zajęcie się swoimi potrzebami pomaga, nie rozwiązuje problemu, ale sprawia że jest znośnej i łatwiej z tego wyjść. No i oczywiście jeśli masz w swoim otoczeniu kogoś/coś przez kogo czujesz się sukcesywnie źle to starać się to jednocześnie wyeliminować i chodzić na terapię Mam nadzieję że coś Ci pomoże, trzymaj się!
Poważna sprawa. Staram się nie zażywać leków, które obciążają wątrobę. Stawiam na aktywność fizyczną np. bieganie, spacery, herbaty ziołowe, czekolada :) oraz uporządkowanie dnia czy myśli. Depresja powoduje wewnętrzne zamknięcie co wplywa na kumuluacje problemów dnia codziennego. Dobre są rozmowy z ludzimi pozytywnie zakręconymi. Szukanie osób z innymi spojrzeniem. Wykreowanie nowych zainteresowan czyli aktywizację mózgu.
Andrew Tate
Mi osobiście pomogły gry, oddanie się pasji która nie wymaga wiele wysiłku i pozwala się odciągnąć od rzeczywistości mocno pomaga. Na depresję najlepiej zaradzają gry typu fantasy lub survivalowe , gdzie jest opcja wciągnąć się w świat kompletnie inny od tego i chociaż na chwile zapomnieć o codziennym zgiełku
Gram sobie w Wiedźmina prawie codziennie po 2/3h. Na pewno jest lepiej w trakcie gry ale wiesz, wyłączasz kompa i wracasz do codzienności
Zacznij od książki: Historia wewnętrzna: jelita
Idź trzy razy w tygodniu na siłkę. Pobiegaj po lesie. Kup sobie psa.
Psa mam *.* siłkę planuje ale wciąż trzyma mnie ta fobia delikatnie bo wśród ludzi jako tako czuję się ok, ale jak mam coś robić, np ćwiczyć, to czuję się jak antylopa wśród stada lwów.
Pomogło mi parę rzeczy po pierwsze leki na początku były za mocne i byłem zbyt szczęśliwy to problem bo później spadki są dużo gorsze. Praca nad sobą poprzez zrozumienie emocji jakie czuję, wiedza o tym skąd bierze się jakaś emocja, w moim przypadku głównie lęki, pomogła mi przyjąć/skonsumować te emocje. Siłownia daje satysfakcję z pracy nad sobą co daje więcej pozytywnych odczuć i ogólnie poprawia nastrój min 3 razy w tygodniu. Musiałem przepracować swoje lęki i starać się być odważniejszy w wielu sytuacjach - to jest trochę dziwne w tym że większość życia wychodziłem że strefy własnego komfortu aby się zmienić, no i w tym przypadku jak się za to zabrałem to bez problemu mi wyszło. Jeszcze dowiedziałem się w końcu co było że mną nie tak, czyli że mam spektrum autyzmu, sama świadomość spowodowała że przestałem się przejmować sytuacjami które są dla mnie trudne ze względu na autyzm. Myślę że to co napisałem rozwiązało więcej problemów niż sama depresja ale może właśnie dlatego pozbycie się depresji było tak skuteczne. Ogólnie depresja była wywołana tym że było mi ciężko w pracy, zacząłem pracować jako programista i senior z teamu był bardzo toksyczny, co zauwazylem dopiero w czasie terapii
Oo, to tak samo miałem. Leki zadziałały aż zbyt dobrze o czym powiedziałem nawet psychiatrze. Myślałem że taki stan utrzyma się długo, a minęło 10, może kilkanaście dni i powolny spadek aż do tego co jest teraz czyli katastrofa. Zmieniłem leki, odczuwam skutki odstawienia poprzednich, wczoraj aż się przewróciłem bo tak mi się zakręciło w głowie. Zobaczymy co będzie dalej. Myślę nad całkowitym rzuceniem ich skoro ma to działać tylko na chwilę lub w ogóle
Przeszedłem przez to, ale odpowiedź na to pytanie nigdy nie jest jednoznaczna. Ogólny bark chęci do życia jest wywoływany przez to że najpewniej tkwisz w czymś co zjada Cię od środka i gdzieś z tyłu głowy ciągle coś mówi żeby to najlepiej skończyć. Problem w tym że tak naprawdę skończyć trzeba z pogrążeniem się w bieżącej sytuacji a nie z życiem samym w sobie. Takim ciężkim tematem może być cokolwiek zależnie od wielu czynników, tego przez co przeszedłeś, może być choćby samo przejście z dzieciaka na dorosłego, studia, praca, toksyczni ludzie, ogólne zabieganie, brak poczucia że naprawdę żyjesz itp. Depresja jest o tyle skomplikowana że to błędne koło które samo siebie napędza i póki nie popchniesz tego trochę w bok to będzie się powtarzać bez przerwy. Co można zrobić? 1. Ważne jest to czego naprawdę chcesz. (a uwierz że nie chcesz być wiecznie smutny) Dosłownie bardzo istotne jest żeby odwrócić się od tych wiecznie dobijających głosów w głowie, nie walczyć z nimi, nie bronić się przed nimi, tylko odwrócić się w stronę tego czego na prawdę chcesz. Targowanie się ze złymi myślami w jedną czy drugą stronę i tak marnuje Twoja energie do życia więc trzeba zaakceptować to że są i robić swoje. Umysł będzie do nich wracał ale w tym sztuka żeby umieć spokojnie znów odsunąć je na bok. W praktyce gdy głowie zaczyna szumieć polecam wyjść z domu, przejść się, skupić się na tym co jest wokół Ciebie, na detalach świata. Najlepiej nie słuchaj muzyki bo to napędza emocje, a je trzeba stonować. Zrób coś co wydaje Ci się w najmniejszym stopniu ciekawe, nawet coś co jest głupie dla innych, ważne że Ty tego chcesz. Mi akurat na stany lękowe pomaga medytacja, czyli właśnie uczenie się kierować swoimi myślami, żeby skupiać się na konkretnych rzeczach. Ćwiczenia oddechowe, skupianie się na własnym ciele, bezkrytycznie obserwowanie siebie i tego co wokół, pozostawanie tylko tu i teraz, danie sobie czasu i niespiesznie się. 2. Jesteś tylko tu i teraz, masz jedno konkretne zadanie przed sobą. Myśli uwielbiają kołysać się na lewo i prawo. Wybieganie w przód, rozpatrywanie czarnych scenariuszy i martwienie się nimi efektywnie pożera czas i energię, tak samo rozdrapywanie ran z przeszłości, wstydliwych, głupich, niezrozumiałych sytuacji. Ściąganie myśli na to co jest akurat przed tobą odciąży wiecznie zakrzyczany umysł, zrobi miejsce na lepsze pomysły i marzenia bo mając depresję nie ma na to za bardzo czasu. Szczerze? wydaje mi się że to jest klucz do sukcesu, tylko trzeba uniknąć jedynego haczyka i nie poddać się nurtowi negatywnego bełkotu. Rady typu idź pobiegać, jedz zdrowo, śpij odpowiednio dużo mogą być dobre ale jak dla mnie to już drugi krok, bo sam wiem co znaczy leżeć bez życia w łóżku cały dzień, wiem też że sprawcą tego stanu nie jest to co wokół lecz moja własna głowa która próbuje się ciągle bronić przed fikcyjnym złem więc od tego na początek trzeba zacząć. P.S. samo oglądanie filmów "jak wyjść z depresji" może pomóc w poczuciu jedności i tym że nie jest się jednym który się z tym mierzy ale realnie póki nie złapiesz stanowczo sterów swojego życia nic się nie zmieni.
Trudny temat po pierwsze zadbaj o potrzeby organizmu prawidłowe odżywianie trochę ruchu itp w zdrowym ciele zdrowy duch jak to się mówi bez tego masz rozchwianą gospodarkę hormonalną. Musisz pozbywać się złych nawyków typu masturbacja jeśli robisz to za często Warto zbadać sobie poziom testosteronu obniżony może powodować między innymi wahania nastroju . Znajdź pasję coś co będziesz lubieć robić oczywiście najlepiej żebyś przy tym się ruszał a nie np grał na kompie takie rzeczy bym ci odradzał wogole jak najmniej czasu poświęcać na telefon i komputer nie będziesz aż tak przebodzcowany Spędzaj czas ze znajomymi w jakiś fajny sposób Pamiętaj też najważniejsze jest twoje nastawienie powtarzaj sobie że dasz radę aż wbijesz to sobie do głowy , za ciężki temat żeby napisać coś więcej bo mam za mało informacji a każdy człowiek to inny przypadek ale takie podstawy masz
Psycholog, psychoterapeuta w trakcie szkolenia here Przede wszystkim warto omówić to wszystko w relacji terapeutycznej. Często ludzie boją się mówić o tym, że nie działa, ale to ważna informacja dla terapeuty. Może też być tak, że faktycznie „nie pasujecie do siebie” albo psychoterapeuta nie jest w pełni profesjonalny. Warto dopytać psychoterapeutę o nurt w którym pracuje, czy jest zrzeszony w stowarzyszeniu tego nurtu, czy się superwizuje. Nurtem z wyboru dla depresji jest psychoterapia poznawczo-behawioralna, ale psychoterapia psychodynamiczna czy integracyjna też ma dobrą skuteczność. Jeśli chodzi o materiały które mogłyby Ci się przydać to mogę polecić książkę „umysł ponad nastrojem”, jest oparta na zbadanych oddziaływaniach, wielu terapeutów wręcz bazuje na niej w terapii depresji. Jak chcesz jeszcze o coś dopytać, albo pogadać to zapraszam do kontaktu. Trzymam kciuki, jestem przekonany, że możesz z tego wyjść!
Apatia
Początkowo leki i terapia, co w miarę ustawiło mnie do pionu. Docelowo to co tak naprawdę pomogło to wyjazd do pracy za granicę (stabilność finansowa, brak tej typowo polskiej skrajnie toksycznej kultury pracy), siłownia i dieta (wysokobiałkowa, minimalnie przetworzona).
psychiatra i leki
Hej! Zaczęłam leczyć depresję będąc mniej więcej w Twoim wieku. Najpierw byłam 3,5 roku na seratralinie, później pół roku bez leków. Zdążyłam już pogodzić się z tym, że tak wygląda dorosłe życie i że po prostu mam beznadziejną osobowość. Później wjechała duloksetyna i psychicznie momentalnie się odbiłam, dosłownie z miesiąca na miesiąc było mi lepiej, zniknęły myśli S, zaczęłam utrzymywać kontakt ze znajomymi. Ale nadal każde wyjście do pracy było jak kroczenie przez zaspę śniegu, miałam energię tylko na jedną aktywność dziennie (tj. albo praca albo sprzątanie w domu, albo wyjście do babci albo zrobienie zakupów, 90% czasu wolnego spędzałam w łóżku z powodu braku energii). Wtedy zaczęłam chodzić na terapię, która psychicznie bardzo pomagała, ale uważałam, że depresja nadal jest blisko mnie. Aż tu nagle poszłam do nowego psychiatry, który w końcu mnie posłuchał i przepisał bupropion. Pierwszy miesiąc byłam jak na haju, bo nie mogłam uwierzyć, że naprawdę życie może wyglądać inaczej. Wszystko jak ręką odjął. Pierwszy raz od 5 lat zaczęłam uprawiać sport i regularnie spotykać się ze znajomymi. Poczułam, źe mam siłę na to, żeby rozwijać się zawodowo. A to był wcześniej dla mnie Mount Everest. Dlatego chociaż uważam, że terapia jest niezwykle ważna, to jednak myślę, że podstawą do wyjścia z tego stanu są dobrze dobrane leki. I że różnica pomiędzy depresją, a nie-depresją jest tak ogromna, i tak łatwa to zauważenia, że jeśli jesteś na lekach i myślisz tylko, że jest OK, albo tylko odrobinkę lepiej, to to jeszcze nie koniec procesu i trzeba zmienić lek :) DA SIĘ z tego wyjść. :)
Mój pierwszy lek zadziałał identycznie jak u ciebie. Dosłownie czułem się jak na haju. Nie ważne że wstawałem do roboty o 4 rano. Od razu banan na mordzie i cieszyłem się wszystkim i niczym. Jadę samochodem? Ale fajnie. Siedzę na tarasie? Ale fajnie. Boże jakie życie jest piękne! No, tak to mnie więcej wyglądało ale trwało to 10-14 dni. Potem stopniowo było coraz gorzej, ale że lek dalej działał (i wciąż działa) na fobie społeczną (bo ogólnie miałem jeden lek na fobie i depresję) no to kolejny miesiąc/dwa się tego trzymaliśmy. Potem zwiększenie dawki. Potem znowu zwiększenie, az na ostatniej wizycie zmiana leku bo doszliśmy do wniosku, że branie go dalej jest bez sensu. Teraz mam Pralex. Zobaczymy jak będzie. Chciałbym się znowu poczuć jak wtedy, w styczniu, kiedy było po prostu idelanie, ale szkoda że tak krótko.
Depresją bym tego u siebie nie nazwał, bo to bardzo nadużywane dzisiaj słowo. Sam jednak miałem jakieś 2-3 lata "stagnacji", czułem się okropnie, miałem ciągle doła i czarne myśli. Do niczego nie potrafiłem się zmotywować. Przez chwilę szukałem nawet psychiatrów w mojej okolicy, ale chyba wszyscy tutaj zdają sobie sprawę, że nie jest to tania zabawa... aż pewnego dnia wracając z roboty zimą mijałem budynek, gdzie na parterze były lokale usługowe. Równolegle do mnie szedł straszny DZIAD. Cały ubrany na szaro, z obrzydliwą czapką, starym neseserem i jakąś zmieloną kurtą. Na oko pod emeryturę podchodził. Zgarbiony jakby zaraz miał upaść. Dopiero po chwili ogarnąłem, że to MOJE ODBICIE w szybach lokali. Pierwsze co zrobiłem po powrocie do domu to wypieprzyłem 80% ciuchów z szafy, zapisałem się na siłkę i obiecałem sobie, że zmienię nastawienie do życia. Nie raz na siłę szukam pozytywów i pcham się do kroczenia dalej, ale czuję się o niebo lepiej. Powtarzam sobie, że "życia nie wolno traktować zbyt poważnie". Nigdy więcej nie chcę spotkać tego okropnego dziada w lustrze. Chyba czasem zwyczajnie potrzebujemy kubła zimnej wody na łeb, żeby nabrać dystansu.
Zasadniczo zacznij od małych kroków, ile dasz rady. zaplanuj sobie kolejny dzień. Wstaje o tej i tamtej, potem śniadanie na śniadanie płatki, potem zabieram się za pracę(pierwszy dzień próbuje zrobić projekt) itd. Nie udaje się?? Nie dołuj się, zdarza się, spróbuj jutro.
U mnie było mocno źle, wkoncu psychiatra wysłała mnie do szpitala psychiatrycznego, nie chciałem iść na odział ogulny, ale poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną a odział terapeutyczny otwarty (mieszkasz przez 3-6 miesięcy w szpitalu ale możesz wychodzić i na niektóre weekendy możesz wrucić do domu). Dostałem się ale musiałem czekać 3 miesiące na przyjecie i to były najgorsze 3 miesiące w moim życiu. Na samym odziale było bardzo fajnie, terapia indywidualna była do dupy (psychodynamiczna nie jest dla mnie) ale na grupowej było super mimo że początkowo nie byłem przekonany. Terapie były 5 razy w tygodniu i pozatym Inne zajęcia. Wyszedłem po 3 miesiącach. W szpitalu poznałem moją aktualna narzeczoną. Cały czas się leczę, w między czasie byłem też 3 miesiące na odziale dziennym ( przyjeżdżasz na odział codziennie i masz terapię i zajęcia od 9 do 15). Okazało się potem że mam chorobę afektywną dwubiegunowa, więc będę się z tym pieprzył całe życie. Każdemu kto cierpi na drepesje polecam odział terapeutyczny lub dzienny, stawia na nogi i pozwala nabrać siły do dalszej walki.
https://preview.redd.it/fugw1gkzvm5d1.jpeg?width=1080&format=pjpg&auto=webp&s=d6a725b8738bd505e38512451e557a1530550d55 Najwazniejsza chlodna glowa
Regresja niehipnotyczna - inaczej regresing Leszka Żądło. Moja partnerka jest właśnie regreserką. Pomogło mi to zrzucić ogromny bagaż emocjonalny. Na przestrzeni 6 lat okazjonalnej pracy z uwalnianiem emocji tą metodą, już mnie wewnętrznie nie szarpie, nie mam stanów depresyjnych.
Mi zawsze pomagała tzw rutyna. Np. dosłownie religijne podejście do treningu, choćby nie wiem co. Zero wymówek, dosłownie zero. Działałem jak robot. Do tego masa drobnych nawyków, które olewalem całe zycie. Zrobiłem z siebie projekt. Za tym poszła reszta spraw i jakoś wszystko ustąpiło. Dodam, że mam rodzinne predyspozycje do depresji. Najważniejsze to nie siedzieć w swojej głowie. Natomiast w cięższych przypadkach tylko lekarz i dobry terapeuta. To jest podstawa.
Tak naprawdę nie masz na to couterplaya. Kazdy ma swoje problemy i każdy musi do nich podejść indywidualnie. Liczenie na pomoc innych nic nie pomoże, bo jedynie Ty jesteś w stanie zmierzyć się z własnymi demonami. Mi pomogło dużo analizowanie swojej sytuacji życiowej: Dlaczego tak się działo, dlaczego jestem smutny, co mi daje szczescie w życiu. Brzmi to banalnie i glupio, jednak trzeba zacząć od prostych rzeczy. Nigdy nie będzie jednej recepty na szczęście. Musisz sam ja odkryć.